Niespodzianka, rozczarowanie, zawód – takie słowa dominowały wśród opuszczających stadion w Bytomiu-Stroszku kibiców Ruchu Radzionków. I zakotwiczą one w głowach fanów pewnie na dłużej. Mecz z Lechią Zielona Góra był przecież ostatnim spotkaniem drużyny z własną publicznością. A do zupełnie odmiennych odczuć zabrakło tylko celnego strzału. Bo w kilku sytuacjach było „o włos”. Radzionkowianie jednak jakby się uparli, że w bramkę tego dnia trafiać nie będą, i mimo dużej przewagi, bardzo groźnych sytuacji, bramkarz Lechii nie był zmuszany do wysiłku.
Goście, którzy przybyli na stadion dopiero na niespełna pół godziny przed początkiem spotkania, rozpoczęli bardzo odważnie, starając się długo rozgrywać piłkę na połowie Ruchu. Efektem tego był mocny, ale niecelny strzał z dystansu Bacławskiego w 2 minucie.
Powoli rozkręcający się lider potrzebował aż dwunastu minut, by zagrozić bramce Kalinowskiego. Wcześniej, w 6 minucie golkiper gości interweniować musiał poza polem karnym, wybijając głową długie górne podanie w stronę nadbiegającego Pawła Giela. A we wspomnianej 12 minucie rywalami przed ich polem karnym zakręcił Damian Kaciczak, by wystawić prostopadle piłkę Adrianowi Mielcowi. Pomocnik Ruchu będąc z boku bramki, ale mając przed sobą tylko Kalinowskiego, technicznie przerzucił nad nim piłkę, ale ta ocierając się jeszcze o bramkarza, tudzież o jednego z obrońców, przetoczyła się wzdłuż bramki i wyszła na rzut rożny.
W 14 minucie Mielec powędrował na prawe skrzydło, skąd wpadł na pole karne, gdzie dostał piłkę od Piotra Gierczaka. Nieczysto ją jednak przyjmował, a przez to mimo braku asysty obrońców, nie zdołał nawet oddać strzału.
Napór Ruchu wzrastał. W minucie 17 Marcin Dziewulski zauważył urywającego się obrońcom Sebastiana Gielzę, którego uderzenie z linii szesnastu metrów zostało zablokowane.
Dwie minuty później po centrze Mielca z kilku metrów głową uderzył Kaciczak. Piłka otarła się o plecy obrońcy, i minęła słupek bramki o centymetry.
I kiedy wydawać się mogło, że gol dla „Cidrów” jest tylko kwestią czasu, z groźną kontrą wyszli goście. Po wrzutce Pawliczaka z lewego skrzydła głową tuż sprzed bramki strzelał Duchnowski w 21 minucie. Fantastyczną interwencją gospodarzy uratował jednak debiutujący w tym sezonie w bramce Ruchu Jacek Jankowski.
Strzał Mielca z dystansu w 24 minucie zatrzymał się na… Gielzie. Trzy minuty później znów próbował aktywny Mielec, tym razem jednak po podaniu od Adama Kompały strzelał niecelnie głową. W 31 minucie radzionkowianie wykonywali rzut wolny tuż sprzed bramki. Do piłki znów podszedł Mielec, ale uderzał jednak Kaciczak, trafiając w mur. W minucie 34 starający się dojść do strzału głową po podaniu Gierczaka Gielza wpadł na obrońcę, i posłał futbolówkę obok słupka. Zaś w 41 minucie ładnie defensorom urwał się Paweł Giel, ale i jego uderzenie minimalnie minęło bramkę.
Widząc nieporadność kolegów w ataku, sprawę we własne ręce postanowił wziąć defensywny pomocnik, Dziewulski, który otrzymał piłkę w okolicach połowy boiska, i pognał z nią w stronę bramki, aż zostawiając za plecami kilku obrońców znalazł się sam na sam z Kalinowskim. I kiedy wydawać się mogło, że zapytać się może bramkarza gości w który róg strzelić mu bramkę, uderzył z całej siły nad poprzeczką.
Druga połowa, wzorem pierwszej, rozpoczęła się od ataku gości. Ale wrzutka z rzutu wolnego w 48 minucie przeszła wzdłuż bramki.
W odpowiedzi, minutę później, Paweł Giel znakomicie wypatrzył urywającego się na prawym skrzydle Marcina Trzcionkę. Wprowadzony po przerwie prawy obrońca, strzałem z pierwszej piłki zza pola karnego, spróbował wrzucić futbolówkę „za kołnierz” wychodzącemu bramkarzowi. Niewiele brakowało, jednak miast w bramce, ta wylądowała na górnej siatce.
W 52 i 57 minucie dwa razy z dystansu próbował Duchnowski. Pierwsza próba została zablokowana, z drugą poradził sobie Jankowski.
Nie to strzał, ni to dośrodkowanie Pawła Giela w 58 minucie przeleciało nad bramkarzem i wyleciało za linię końcową niedaleko długiego słupka.
Zgromadzeni na stadionie kibice oczami wyobraźni piłkę w siatce gości widzieli w 62 minucie. Efektowny strzał z woleja Marka Sukera z linii pola karnego przeszedł jednak tuż obok słupka.
Chwilę później znów urwał się obrońcom Suker, ale do wycofywanej przez niego w polu karnym piłki nie doszedł żaden z partnerów.
Na chwilę inicjatywę przejęła Lechia. I to wystarczyło by w 66 minucie niecelnie z daleka uderzył Tyktor, a minutę później niepilnowany w polu karnym znalazła się Zawadzki, który jednak trafił wprost w Jankowskiego.
Szybko odpowiedział Suker, ale w 67 minucie nie udało mu się oddać strzału, by po chwili obrońcy przecięli groźnie zmierzającą przed bramkę centrę Marcina Kowalskiego.
Sześćdziesiąt sekund później na strzał przewrotką z bliska zdecydował się Gierczak. Byłaby to niezwykle efektowana bramka, ale ta próna przeszła tuż obok słupka.
W 69 minucie Kowalski po koronkowej akacji popędził sam na sam z Kalinowskim. Wydawało się, że zrobił wszystko, jak trzeba, ale znów zabrakło centymetrów!
W minucie 75 niecelnie z rzutu wolnego na wprost bramki uderzył Mielec.
Coraz trudniej Ruchowi zaczęło przychodzić stwarzanie sobie sytuacji strzeleckich, choć angażował do ataków całą drużynę. Goście spróbowali więc uderzenia z dystansu, ale strzał w 81 minucie był bardzo niecelny.
„Piłkę meczową” nie wykorzystał w 84 minucie Kompała. Centra Mielca spadła niepilnowanemu kapitanowi Ruchu wprost na głowę, i tylko on wie, jak to się stało, że miast do bramki posłał ją tuż obok słupka.
Bramka Kalinowskiego była jak zaczarowana, a gdy w 85 minucie za drugą żółtą kartkę boisko opuszczał Jacek Wiśniewski, stało się jasne, że odczarowana już dziś nie będzie.
Spróbowali za to szczęścia goście, ale Jankowski złapał strzał z daleka Zawadzkiego.
Ruch w rwanych atakach stać było już tylko na dogranie do Mielca w 89 minucie, który jednak przy próbie strzału głową z bliska został zablokowany.
Duża radość zapanowała w drużynie z Zielonej Góry po ostatnim gwizdku sędziego. Piłkarze Ruchu z nisko opuszczonymi głowami uciekali zaś z boiska, wiedząc jak skomplikowali sobie sytuację w tabeli. Marząc o zachowaniu fotelu lidera na długą zimową przerwę nie mogą już sobie pozwolić na stratę punktów w Gdyni, gdzie Bałtyk przecież nie zwykł przegrywać.