Ruch – Koszarawa 0:1 (0:1)

W Radzionkowie atmosfera piłkarskiego święta. Dawno już trybuny stadionu przy ulicy Narutowicza w Bytomiu-Stroszku nie były tak pełne. Dawno już, a niektórzy twierdzili, że aż od czasów Ekstraklasy, nie niósł się nad stadionem „Cidrów” tak głośny i regularny doping, który jak mówiono słyszany był aż w odległym przecież od stadionu Ruchu Radzionkowie. Dawno też trybunę główną nie zaszczyciło swoją obecnością tylu gości i tam dawno nie było tak tłoczno. Obok przewodniczącego Wydziału Gier Śląskiego Związku Piłki Nożnej Teodora Wawocznego, obok kilku śląskich trenerów z różnych klas rozgrywkowych, na balkonie klubowego budynku zauważyć można było między innymi byłego trenera Ruchu Krzysztofa Wolaka, legendę tego klubu Mariana „Ecika” Janoszkę, jego syna – „wypływającego na piłkarskie salony” piłkarza Ruchu Chorzów – Łukasza, a także piłkarzy w przeszłości broniących barw „Cidrów”, a dziś piłkarzy GKS-u Katowice: Andrzeja Urbańczyka, Robert Sierkę, Huberta Jaromina oraz Krzysztofa Markowskiego. Do tego całe spotkanie rejestrowała kamera Telewizji Katowice.
Spodziewano się święta również na murawie. Mecz jednak od początku rozczarowywał. Owszem zacięcia, walki i determinacji w obu drużynach nie brakowało, jednak obie jedenastki z trudem zbliżały się pod bramkę rywali. Koszarawa przede wszystkim myślała od początku meczu o zagraniu „na zero” w tyłach. Gospodarze, choć próbujący atakować, zupełnie nie umieli przedostać się przez dobrze ułożoną defensywę rywala, wspomaganą zresztą przez doświadczonych Jarosza (byłego długoletniego zawodnika Ruchu Radzionków, bardzo serdecznie przed meczem przyjętego przez kibiców) oraz wracającego z linii napadu Bizackiego.
Z czasem to goście zaczęli uzyskiwać przewagę w środku pola, jednak i z niej niewiele wynikało. Uderzał co prawda Sikora, dwukrotnie próbował Bizacki, jednak albo na posterunku był pewnie broniący te strzały Jankowski, albo piłka przechodziła w bezpiecznej odległości od bramki bramkarza Ruchu. Najgroźniej było po uderzeniu Bizackiego… bezpośrednio z rzutu rożnego. Na posterunku jednak znów był Jankowski.
Sytuacja ta obudziła gospodarzy. W ciągu kilku minut trzykrotnie pod bramką Kiełpina znaleźli się napastnicy Ruchu, trzykrotnie sytuację próbował finalizować Suker. Najpierw w dogodnej sytuacji strzał napastnika Ruchu został zablokowany przez jednego z obrońców gości, co ułatwiło interwencję Kiełpinowi. Za chwilę strzał „Davora” minął spojenie słupka i poprzeczki. Najgroźniej było w trzeciej sytuacji, kiedy Suker stojąc niepilnowany sześć metrów przed bramką dostał piłkę na głowę, jednak uderzył wprost w dobrze interweniującego bramkarza gości. To powinien być gol! W międzyczasie sędzia odgwizdał jeszcze problematycznego spalonego, kiedy dwaj napastnicy gospodarzy mogli znaleźć się z piłką sami przed bramką Koszarawy.
Niewykorzystane sytuacje się mszczą, jak mówi stare piłkarskie porzekadło. Teraz to goście ruszyli do ataku i końcówka pierwszej połowy należała zdecydowanie do nich. W 42 minucie meczu Jankowski wybronił jeszcze kapitalne uderzenie z dystansu Dudzińskiego. Ale za chwilę był już bezradny. W 44 minucie dalekim wrzutem z autu popisał się Sikora, piłkę przepuścił jeszcze Przybyła, w końcu ta trafiła do stojącego pięć metrów przed bramką Bizackiego. Najbardziej doświadczony piłkarz z Żywca nie miał najmniejszych problemów wobec biernej postawy Żmudy obrócić się i spokojnie skierować piłkę w pusty róg bramki Jankowskiego.
Gospodarzom zabrakło już w tej połowie czasu na właściwą reakcję. Na przerwę to goście schodzili więc z przewagą jednego gola.
W drugiej połowie Radzionkowianie musieli ruszyć do zdecydowanego natarcia. Co prawda gra toczyła się teraz głównie na połowie gości, jednak wobec uważnej i pewnej defensywy przyjezdnych „Cidry” z trudem dochodziły do sytuacji strzeleckich. Jeszcze na początku drugiej odsłony meczu trzy razy przed szansą stanął Kozieł, jednak za każdym razem „na posterunku” był Kiełpin. Inna sprawa, że żadna z tych sytuacji nie była aż tak klarowana, jak ta Sukera z pierwszej części gry.
Goście kontratakowali, jednak Jankowski nie miał zbyt wiele pracy. Najgroźniejsze strzały piłkarz z Żywca mijały bramkę Ruchu, jak uderzenie Jarosza, jak też strzał Bizackiego.
Gra Ruchu zaczynała przypominać „bicie głową w mur”. Długie piłki pod pole karne z łatwością wyłapali bramkarz i defensorzy Koszarawy, dwaj boczni obrońcy gości – Starowicz i Sibouh – praktycznie nie przepuszczali skrzydłowych Radzionkowa. A gdy już tym drugim udawało się przedrzeć pod pole karne, za każdym razem brakowało ostatniego podania. Dość powiedzieć, że najgroźniejszą akcją gospodarzy był bardzo niecelny strzał z dystansu Cziby. A miało to miejsce już w doliczonych czasie gry.
Mimo głośno dopingujących do końca trybun piłkarzom Ruchu nie udało się już odwrócić losów meczu, nic więc dziwnego, że z opuszczonymi głowami schodzili z murawy. Taniec radości na środku boiska odtańczyć mogli goście, cieszyć się mogła około osiemdziesięcioosobowa grupa kibiców Koszarawy na sektorze gości oraz może kilkadziesiąt widzów z Żywca rozsianych wśród sympatyków miejscowych. Bowiem przed rewanżem w Żywcu to piłkarze Koszarawy są teraz zdecydowanie bliżsi awansu.