Szymon Cichecki: “Na te derby zawsze się czekało”

Szymon Cichecki przeszło rok leczył uraz kolana, przez który – w barwach Ruchu – nie zdążył jaszcze zagrać o punkty ze swoim byłym klubem. Teraz z niecierpliwością czeka na starcie z Szombierkami Bytom i zapewnia, że po urazie kolana nie ma już żadnego śladu.

Jak czujesz się pod kątem zdrowotnym po kilku tygodniach od powrotu do gry?
Coraz lepiej. Kolano – odpukać – nic się “nie odzywa”. Początki były trudne, obawiałem się ich zresztą, bo ta przerwa była naprawdę długa. Przez komplikacje wszystko się wydłużało. Były różne obawy w głowie, ale dziś w trakcie treningów i gry kompletnie o tym nie myślę. Czuję za to, że fizycznie są jeszcze rezerwy, nogom trochę brakuje. Pod tym względem nie czuję się jeszcze w optymalnej dyspozycji, ale myślę, że po przepracowanym okresie przygotowawczym również pod tym kątem wszystko będzie ok.

Zdarza się w boiskowej walce podświadomie chronić niedawno wyleczoną nogę?
Teraz już nie. Wcześniej różnie z tym bywało. Fizjoterapeuta przekonywał, że wszystko jest już ok, rezonans wskazywał, że z nogą już w porządku, a ja czułem jakiś dyskomfort. Trudno mi dziś powiedzieć, na ile problem tkwił “w głowie”, a na ile faktycznie pozostawał ślad po urazie. Mowa jednak o pierwszych treningach po rehabilitacji. Po pierwszym starciu na boisku, pierwszym wykonanym wślizgu, wszystko ze mnie zeszło i dziś z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że czuję się naprawdę zdrowy.

Mówisz, że byłeś bardzo ostrożny, ale sprawiałeś wrażenie zawodnika, który “pali się” do powrotu na murawę. Trener Marcin Dziewulski pieczołowicie dbał jednak o to, by nic nie wydarzyło się za szybko. Traciłeś cierpliwość?
Trener jako zawodnik sam zmagał się z podobnym problemem, który przytrafił się mi i wiedział, z czym wiąże się ta kontuzja. Powtarzał, że chce bym był zdrowy na resztę swojego życia, zamiast wysyłać mnie do gry tydzień, czy dwa za wcześnie. Wolał być ostrożny i mam do niego za to duży szacunek. Wielu trenerów pewnie chciałoby mieć zawodnika do gry “na już”, na drugi plan spychając jego zdrowie. W moim przypadku wszystko odbyło się z głową. Trener wychodził z założenia, że każdy kolejny uraz może wiązać się z konsekwencjami które odbijałyby się przez wiele kolejnych lat. Jeszcze za czasów pracy trenera Dziewulskiego czułem zresztą ten drobny dyskomfort, choć nie zawsze się do tego przyznawałem. To odpuściło na sto procent dopiero kilka tygodni temu.

Teraz gotowego zawodnika ma trener Michal Farkas i korzysta z twoich umiejętności. Wobec kontuzji Marcina Trzcionki występowałeś ostatnio na boku obrony. Jak czujesz się na tej pozycji?
Grałem już na niej, więc nie jest mi jakoś specjalnie obca. W ustawieniu, w którym teraz gramy trenerzy wymagają, by boczni obrońcy byli dość wysoko. Nie czuję się więc w tym miejscu źle. Myślę, że gdyby mnie przesunięto do środka, to może bym się nie odnalazł, ale gra na boku obrony – choć zadań defensywnych wciąż jest tu więcej niż ofensywnych – nawet mi odpowiada.

Na powrót na boisko czekałeś ponad rok. Nawet po powrocie do treningów ten moment wyjścia do gry był systematycznie odsuwany. Czułeś presję i niecierpliwość ze strony otoczenia?
Jak już mówiłem, trener zapewniał, że żadnej presji nie ma i będzie widział, gdy będę gotowy do grania, a wtedy dostanę swoje minuty. Ze strony klubu również nikt nie naciskał, nie dawał do zrozumienia, że jest rozczarowany poświęconym na powrót do zdrowia czasem. Myślę, że największą presję nakładałem na siebie sam. Chciałem wejść jak najszybciej na boisko.

Gdy rozmawialiśmy w trakcie twojego leczenia wspominałeś, że czujesz na sobie obowiązek udowodnienia, że warto było dać ci czas i pomagać w powrocie do zdrowia. Ta myśl została w tobie po powrocie do rywalizacji o punkty?
Na pewno! Chciałbym udowodnić, że warto było dać mi tyle czasu i odpłacić się za to, ile kasy w to leczenie wpakowali. Z pewnością chciałbym w jakiś sposób odwdzięczyć się za to na boisku.

W przywoływanej przeze mnie rozmowie mówiłeś też, że żałujesz tego, że nie możesz uczestniczyć w tym, co robiła kapitalnie wówczas punktująca drużyna. Dorobek punktowy tej jesieni – względem tego co zakładaliście sobie przed sezonem – rozczarowuje. Jak oceniasz waszą sytuację w tabeli?
Faktycznie, ten sezon jest dla nas póki co trudny. Nie przypominam sobie meczu, w którym zostalibyśmy zdominowani przez rywala i mogli powiedzieć, że nie zasłużyliśmy na punkty. Raczej gramy wyrównane spotkania, albo takie, w których wyraźnie przeważamy. Tracimy jednak dużo goli i przez to nasza pozycja jest, jaka jest. Na pewno wszyscy są rozczarowani. Sam miałem nadzieję na to, że wrócę i znowu będziemy bić się o najwyższe cele. Nie pozostaje nam nic innego jak walczyć dalej. Na koniec rozgrywek zobaczymy co z tego będzie.

Nie masz wrażenia, że czujecie się mocni, ale bez pragmatyzmu za chwilę może zrobić się nerwowo w kontekście tego, co dzieje się za waszymi plecami?
Myślę, że nikt z nas w dół tabeli jeszcze nie patrzy. Ja w każdym razie na pewno nie. Jesteśmy na tyle silną drużyną, że nie możemy pozwolić sobie na to, by w jakikolwiek sposób włączyć się – jak mawiał trener Smuda – w walkę o spadek. Chcemy wychodzić na boisko i wygrywać mecze. Może nawet kosztem ładnej gry, ale wciąż interesują nas zwycięstwa. Mecze, w których mamy przewagę, okazje bramkowe, a rywal sporadycznie zbliżając się do naszej bramki zabiera nam punkty, są frustrujące.

Najbliższa okazja na punkty to derby z Szombierkami w Bytomiu. Dla ciebie wydarzenie szczególne, bo odkąd przeniosłeś się z ekipy “Zielonych” do Radzionkowa, w lidze jeszcze przeciwko byłej drużynie nie wystąpiłeś.
Zagrałem tylko w Pucharze Stulatków, ale to była zupełnie inna ranga meczu. W lidze najpierw nie mogłem zagrać z powodu zapisów w kontrakcie, które w pierwszym sezonie po zmianie barw mi tego zabroniły. Potem z kolei byłem kontuzjowany. Na pewno będzie to więc dla mnie szczególny dzień, bo przy Frycza-Modrzewskiej spędziłem kilka lat, które dobrze wspominam. Jest tam jeszcze kilka osób, które pewnie dobrze wspominają także mnie. Przyszedł moment, w którym postanowiliśmy się rozstać, ale nie ma między mną a ludźmi, którzy są dziś w Szombierkach żadnej złej krwi. Z niecierpliwością czekam na sobotę.

Jakiej atmosfery i spotkania się spodziewasz?
Mimo, że to bardzo duży i stary obiekt, da się przy okazji meczów Szombierek z Ruchem odczuć derbowy klimat. W czasie, gdy grałem jeszcze w barwach “Zielonych” mecze z “Cidrami” były tymi, na które się czekało. Kibiców, którzy śpiewają z jednej i drugiej strony naprawdę słychać. Czuje się, że to szczególne spotkanie. Spodziewam się, trudnego, twardego meczu. Szombierki po słabym starcie ewidentnie wskoczyły na dobre tory, nawet mimo porażki w ostatnim meczu z Piastem II Gliwice. Poza tym podejrzewam, że murawa nie będzie pomagać w ładnej grze, więc trzeba będzie przede wszystkim walczyć, bo drobne elementy mogą przeważyć o tym, kto wygra. Trzeba się spiąć i pokazać, że to nam należą się trzy punkty.