– Po niedzielnym meczu w Łaziskach Górnych już spokój w głowie?
– Trzeba zapomnieć o tym meczu, bo naprawdę nie ma co myśleć i się dołować po takiej porażce. Ale skłamałbym, gdybym powiedział, że w głowie to w ogóle nie siedzi. Bo siedzi. Ale nie chcę grzebać w trupach, a skupić się w pełni na następnym meczu. Ale czy ja w nim zagram, nie wiem. Ze mną czy beze mnie w składzie mam nadzieję, że drużyna pewnie w sobotę wygra.
– Mam rozumieć, że obwiniasz się za tą wysoką porażkę?
– Oczywiście, że mam do siebie pretensje za mecz w Łaziskach Górnych. Przede wszystkim za drugą bramkę, o czym mówiłem otwarcie już zaraz po meczu. Ale nawet zakładając, że zagrałem dobrze – choć nie zagrałem, czego nie boję się przyznać – to jednak sześć puszczonych bramek musi siedzieć w głowie trenera, i musi się on zastanowić czy nie dokonać jakiś zmian. Zawiodła jednak cała drużyna, jakieś zmiany być muszą, a czy będzie to dotyczyło mnie, nie wiem. Na pewno mam do siebie duży żal za ten mecz, bo nie tylko nie pomogłem drużynie, ale też przepuściłem bramki, jakie nie powinienem był przepuścić.
– Zdarzyło Ci się już kiedyś sześć razy wyciągać piłkę z siatki?
– Pamiętam taki mecz jeszcze w juniorach, gdy na Gwarku Zabrze przepuściłem siedem goli. Ale piłka juniorska to zupełnie inne realia niż seniorzy. A w piłce seniorskiej takie coś zdarzyło mi się po raz pierwszy. I oby ostatni.
– A pamiętasz kiedy Ruch Radzionków ostatnio wrócił z meczu z bagażem aż tylu straconych goli?
– Szczerze mówiąc, nie pamiętam…
– To było w 2001 roku na pożegnanie z Ekstraklasą.
– Oczywiście, że tak, przecież byłem nawet na tym meczu w Płocku! Przegraliśmy 3:6, pamiętam, że ledwo weszliśmy na trybuny, a już Dariusz Klytta wyciągał pierwszą bramkę z siatki. Naprawdę pamiętny wyjazd i mecz, atmosfera super, ale szkoda tylko, że przegraliśmy, bo zdaje się remis mógł nam nawet dać utrzymanie. Pamiętam z Ekstraklasy nawet wyższą porażkę z 1999 roku – 0:6 z Wisłą w Krakowie. Wynik fatalny, a mecz pamiętam głównie dlatego, bo była z niego transmisja w telewizji TVN. Ale raz jeszcze powtórzę – nie ma co grzebać w trupach. Ekstraklasa była fantystyczną przygodą. Wierzę, że mimo porażki przed tygodniem, podobnie będziemy oceniać i ten sezon.
– Kilka lat później już Ty sam debiutowałeś w czwartoligowej drużynie Ruchu Radzionków.
– Tak, doskonale pamiętam swój debiut w Ruchu Radzionków. To był mecz z Victorią Częstochowa, wygrany przez nas 1:0 u siebie. Można było powiedzieć, że to mecz na szczycie tabeli, bo byliśmy wtedy trzeci, a Victoria druga, i wygrywając przeskakiwaliśmy rywala. Dlatego dobrze pamiętam ten mecz, a nawet niektóre interewencje. Pamiętam, że Henryk Sobala pomógł mi i wybił piłkę z linii bramkowej, innym razem fajnie piłkę sparowałem.
– Licznik występów zatrzymał się wtedy na kilku meczach.
– To były dokładnie cztery mecze. W pierwszej rundzie trzy, a na wiosnę jeden, ten ostatni z KS Częstochowa bezpośrednio przed barażami z Koszarawą Żywiec. Nawet pamiętam, że w tym meczu dałem asystę Damianowi Czibie przy bramce na 3:0 albo 4:0. Nie było tych meczów dużo, ja byłem bardzo młody, stąd w pamięci wszystko zostało.
– Dlaczego wtedy musiałeś opuścić Ruch Radzionków?
– Odpowiedź jest prosta – skończył mi się wiek młodzieżowca. I choć trenerzy powiedzieli mi, że są ze mnie zadowoleni, to jednak potrzebowali młodzieżowca w bramce, by mieć większą swobodę w ustalaniu składu. I faktycznie takiego tu ściągnięto, a mnie trzeba było oddać do innego klubu. Zaprosił mnie wtedy na zajęcia trener Kościelny i tak trafiłem do jego klubu. Jestem mu bardzo wdzięczny za to, że dał mi wtedy szansę, bo w Żarkach odżyłem, byłem pierwszym bramkarzem, i po raz pierwszy w piłce seniorskiej tak prawdziwie żyłem każdym kolejnym meczem, bo jednak inaczej to się przeżywa, gdy się broni, a inaczej gdy się jest tylko na ławce.
– Gdy Ruch musiał wycofać się z pierwszej ligi i stało się jasne, że zacznie rok później od trzeciej ligi, od razu pomyślałeś sobie, że to może być dla Ciebie szansa?
– Taka myśl rzeczywiście nie raz się przez głową przewinęła, że może jest okazja wrócić. Ale nie miałem zamiaru brać udziału w tych castingach, jakie były tu organizowane na samym początku. Na szczęście któregoś dnia zadzwonił Marek Zorzycki i zapytał czy nie chciałbym się sprawdzić. Oczywiście tej oferty odrzucić nie mogłem, bo sam tego chciałem, bo czułem się na siłach spróbować. Po tym pierwszym wewnętrznym sparingu trener powiedział mi, że widzi potencjał, ale nie mógł mnie jeszcze w pełni ocenić, bo w meczu tym praktycznie nie było żadnych akcji, w których mógłbym się pokazać z lepszej strony. Dlatego po urlopie zostałem zaproszony na treningi, zagrałem w sparingach, po których miała zapaść decyzja. I bodaj po występie w trzecim sparingu usłyszałem od trenera Osyry, że widzi dla mnie miejsce w zespole. Szybko się dogadałem, i mogłem cieszyć się tym, że znów jestem w moim Ruchu Radzionków.
– Spodziewałeś się wtedy, że zostaniesz pierwszym bramkarzem?
– Absolutnie nie. Miałem nawet sygnały, że “góra” zakłada, że będę tym drugim, i ja też tak do tego podchodziłem. Zakładałem, że pierwsze pół roku będę siedział na ławce, i że muszę być przygotowany, bo jak dostanę swoją szansę prędzej czy później, to będę musiał ją wykorzystać, by może na wiosnę częściej występować na boisku. Bo przecież przychodziłem tutaj z ligi okręgowej, a Maciej Wierzbicki to przecież bramkarz z doświadczeniem nawet pierwszoligowym. Przyznam, że początkowo nawet jakoś bardziej nie spinałem się na tą rywalizację, bo byłem przekonany, że to do niego musi należeć pierwszy plac. I byłem naprawdę zaskoczony, gdy trener ogłszał skład na pierwszy mecz ze Startem Namysłów i postawił na mnie, choć też czułem, że tak może być. W każdym razie dodało mi to naprawdę wielkich skrzydeł. Wiedziałem, że nie mogę tej szansy zmarnować, bo to mój klub, ale też bo tyle czekałem na powrót do trzeciej ligi. Grałem już w niej w Psarach, ale kiedy tamta drużyna została rozwiązana, spadłem niżej, i doskonale czułem, jak inne, słabsze jest to granie.
– I nieraz, puszczając tylko w niepamięć ten nieszczęsny występ w Łaziskach Górnych, byłeś bardzo ważnym punktem tej drużyny, wręcz ratowałeś kolegom z pola skórę znakomitymi interwencjami.
– Przełomowy był ten pierwszy mecz. Zagrałem chyba nieźle, choć jako drużyna remisując trochę zawiedliśmy. W każdym razie czułem się świetnie, a jak się wychodzi w którymś kolejnym meczu, to wiadomo, że uzyskuje się w swojej grze pewność. Mam nadzieję, że tak będzie nadal, że jak najdłużej będę mógł grać w Cidrach i cieszyć się tym, że tu jestem.
– Porażką w poprzedniej kolejce skomplikowaliście sobie sytuację. Wymarzona pierwsza czwórka z ligi uciekła już na odległość dwóch meczów.
– Nasz cel się jednak nie zmienia. Musimy, czy może lepiej powiedzieć – chcemy być w tej czwórce. Nie wiem przecież jak będzie po sezonie, czy cała grupa spadkowa czasem nie spadnie. Ale faktycznie ostatno bardzo skomplikowaliśmy sobie tę drogę, ale są jeszcze dwa mecze w tym roku, które jesteśmy w stanie wygrać, a na wiosnę może być różnie. Nie wiemy jakie zmiany zajdą w poszczególnych drużynach, można się spodziewać, że w rezerwach już nie będzie mogło często aż tylu zawodników schodzić z pierwszej drużyny – o tym mówią przepisy, jeśli ma się więcej meczów rozegranych. Trochę nam czołówka uciekła, więc możemy podejść do tego na spokojnie, nie spinać się. Czasem to lepiej, i może tak będzie i w tym przypadku. Jesteśmy w stanie zdobyć sześć punktów, a jeśli zimą drużyna będzie wzmocniona, i dobrze przepracujemy ten okres, to na wiosnę naprawdę wszystko może się zdarzyć. Jest tu wszystko na tyle dobrze zorganizowane, że jest na to szansa by zima była dla nas w pełni udana i że ta druga runda – choć jej początek będzie bardzo ciężki, bo trzy wyjazdy do czołówki ligi, a u siebie lider, Skra Częstochowa – może być nasza, choć będzie bardzo, bardzo ciężko.
– Wracając do dwóch ostatnich meczów w tym roku, to także wcale nie będzie łatwo, patrząc z perpsektywy bramkarza. To drużyny preferujące grę defensywną, które w meczu mogą oddać bardzo mało strzałów. Bramkarz cały czas zachować musi koncentrację.
– Oj, właśnie takie mecze dla bramkarza są najgorsze. A niestety może to tak wyglądać. W meczu z Piastem Strzelce Opolskie na pewno będziemy faworytem, choć musimy zachować czujność, bo w ostatnich meczach ta drużyna traci już mniej bramek niż wcześniej, więc może poprawiła swoją grę. Ale oczywiście nie wyobrażam sobie byśmy w sobotę mogli stracić punkty. A do Czarnowąsów pojedziemy mocno zmobilizowani, i z chęcią rewanżu za tą pamiętną i bolącą nas do dzisiej porażkę u siebie. Wierzę, że po tych meczach będziemy mięli sześć punktów więcej, a przez to spokojną zimę.