Po sześciu latach spędzonych w Radzionkowie, Andrzej Piecuch zdecydował o rozstaniu z klubem. Na pożegnanie podzielił się z nami swoimi wspomnieniami i przemyśleniami na temat własnej gry dla “Cidrów”. – Rozegranie 150 meczów w takim klubie na pewno sprawia, że czuję satysfakcję i daje nadzieję, że w jakiś sposób zapadnę kibicom “Cidrów” w pamięci – mówi 27-latek.
Byłem świadkiem twojego pożegnania z kolegami z szatni. Miałem wrażenie, że byłeś oszczędny w słowach, ale te wypowiedziane oraz całe wydarzenie kosztowało cię mnóstwo emocji?
Na pewno to było dla mnie duże przeżycie. Przecież ja przez prawie całą swoją seniorską przygodę z piłką byłem związany z “Cidrami”. Ten klub będę miał już na zawsze w sercu, a sentyment pozostanie. To samo tyczy się ludzi, których spotkałem w radzionkowskiej szatni. Byli fantastyczni i mimo, że klubowi brakuje dzisiaj “swojego” stałego miejsca, tworzyli atmosferę, której na pewno będzie mi brakować. Będzie mi też brakować otoczki wokół klubu. Na poziomie, na którym graliśmy, trudno spotkać takich kibiców, jakich mają “Żółto-Czarni”.
Da się wyczuć, że jesteś rozdarty, a mimo to zdecydowałeś się na rozstanie z klubem. Z jakiego powodu?
Z pewnością to była dla mnie bardzo trudna decyzja. Zmieniła się jednak moja sytuacja, również w drużynie. Mam teraz coraz mniej czasu na życie prywatne, tymczasem sporą jego część poświęcałem piłce, a w pewnym momencie zaczęło brakować mi zwyczajnej radości z gry. Po zmianie trenera grałem coraz mniej, treningi mniej więc cieszyły i doszedłem do wniosku, że muszę poszukać elementu świeżości gdzie indziej. Chcę grać jak najwięcej, gra na tym szczeblu ma dawać mi przede wszystkim radość.
Przyglądając się historii twoich występów w barwach Ruchu wielu trenerów długimi okresami najchętniej stawiało na ciebie w roli dżokera. Wydawało się, że z jednej strony świetnie się w niej sprawdzasz, z drugiej – jest ona dla ciebie źródłem irytacji?
Myślę, że dla każdego zawodnika to irytująca sytuacja. Nie postrzegam siebie jako gościa, którego stać tylko na to, by być zmiennikiem. Jasne – zdarzają mi się lepsze i gorsze mecze. W poprzednim sezonie zrobiliśmy dużo punktów, wśród skrzydłowych była spora rotacja, a jednak sporo pograłem w wyjściowym składzie i zespół punktował. Ale to prawda – na przestrzeni tych sześciu lat najlepsze wyniki dawało wpuszczanie mnie z ławki. Tylko kto na moim miejscu czułby się tym usatysfakcjonowany?
Piłka nożna – nawet na najwyższym poziomie – zna zawodników, którzy odcisnęli swoje piętno pełniąc podobną rolę do tej, o której mówimy. Masz talent do zdobywania ważnych i efektownych goli. Masz poczucie, że te zdobyte w barażu przeciwko Polonii Bytom na stałe wpisały cię w historię klubu i lokalnych rozgrywek?
Chciałbym być dobrze zrozumiany. Nigdy nie obrażałem się na swoją pozycję w zespole i decyzje trenerów. Nie byłem z tego zadowolony, ale zawsze gdy wchodziłem z ławki – mogę to powiedzieć z czystym sumieniem – dawałem z siebie wszystko. Poza tym lubiłem mecze, w których drużynie długo nie szło, a ja wchodziłem z zadaniem pomocy w odwróceniu wyniku. Gorzej było, gdy trzeba było bronić, bo jestem zawodnikiem ofensywnym i spotkania, w których trzeba było przede wszystkim pilnować swojej bramki, zdecydowanie mi “nie siedziały”.
Wracając do pytania o baraż z Polonia Bytom; to były chwile, których nigdy nie zapomnę. Każdy dzieciak, który zaczyna kopać piłę, ma marzenia o wielkiej karierze. One w moim przypadku się nie spełniły, ale dwumecz z Polonią to była ich znakomita rekompensata. To, co wówczas przeżyłem, było niesamowite! Niepowtarzalne emocje, reakcje kibiców, dziesiątki gratulacji od bliższych i dalszych znajomych. Na moment mogłem poczuć się jak prawdziwy piłkarz. Coś nie do opisania!
Wszedłeś na boisko w kluczowym momencie, pięknym golem decydowałeś o losach najważniejszego meczu, trafiłeś na usta wszystkich fanów. Odegrałeś tą rolę niespodziewanie, bo pewnie nikt nie nastawiał się na to, że to akurat Andrzej Piecuch okaże się kluczową postacią derbowych barażów o awans?
Czuliśmy wtedy w szatni, że będzie dobrze. Polonia była faworytem, a my… po prostu ciężko pracowaliśmy. Nie mieliśmy tak profesjonalnych warunków jak rywale. Trenowaliśmy po pracy, integrowaliśmy się na kajakach, czy grillu na Chechle. Fakt, że tytuł bohatera przypadł akurat mi, pewnie był niespodziewany, choć tamtą wiosnę miałem udaną. Początek był co prawda niezbyt dobry, ale z czasem czułem się coraz lepiej. Gol zdobyty w ostatnich minutach na Sarmacji Będzin, potem gol ze Spartą Lubliniec, który przypieczętował nasze miejsce w barażu – to budowało moją pewność siebie. Szczyt tego wszystkiego trafił na dwumecz z Polonią. Lepiej nie mogło mi się to ułożyć!
W piłkarskiej przygodzie pograłeś przez chwilę również w Bytomiu. Stawiam, że nie wszyscy znajomi byli więc zadowoleni z faktu, że wyrzuciłeś z gry Polonię?
W zasadzie, to ja się w Bytomiu urodziłem i wychowałem. Moi starzy kumple byli za Polonią. Wiadomości od nich jednak po tamtym spotkaniu nie dostawałem, zdarzyły się tylko jakieś komentarze na Facebooku (śmiech). Wszystko jednak w granicach zdrowego rozsądku, a liczba znajomych od tego momentu się nie skróciła. Kontakt z niektórymi jest może teraz trochę gorszy, ale wrogów chyba sobie nie narobiłem.
Do pięknych momentów Andrzeja Piecucha w Radzionkowie dopisałbym gola zdobytego z kilkudziesięciu metrów przeciwko RKS-owi Grodziec. To sztuka, by z IV-ligowego boiska przedostać się na łamy największych, sportowych portali w kraju!
To też był mecz, w którym nam nie szło, choć w tym przypadku… o czym tu mówić? Wyniku nie zmieniłem, ot – zwykły wolny, dobrze trafiona piłka i gol na otarcie łez. Nie mam z nim związanych jakichś specjalnych emocji, ale trafienie z pewnością piękne. Fajnie, że nagranie “latało” potem po sieci, przyjemnie było widzieć, że zrobiło wrażenie również poza Radzionkowem.
Z perspektywy czasu – czego zabrakło ci, by na stałe stać się człowiekiem, od którego zaczyna się ustalać wyjściową jedenastkę Ruchu?
Myślę, że nie potrafiłem utrzymać równej formy. Jeden mecz grałem bardzo fajnie, a w kolejnym miałem jakieś problemy. Jestem typem zawodnika, który potrzebuje miejsca na boisku po to, by się rozpędzić, znaleźć sobie przestrzeń na oddanie strzału. To nie zawsze jest takie proste, zależy od sposobu gry zespołu i przeciwnika. Jeden mecz wychodził świetnie, drugi średnio, trzeci po prostu źle. Jedynie początek zeszłego sezonu był trochę inny. Dostałem szansę od trenera Dziewulskiego i póki nie złapała mnie choroba przed meczem z Rozwojem, grałem regularnie. To mógł być jakiś przełomowy moment, bo mieliśmy świetną serię meczów bez porażek, a ja zdobywałem w nich gole i notowałem asysty. Nie ma jednak co gdybać. Nie lubię zresztą o tym rozmawiać, bo trudno mi się pogodzić z tym, że grałem mniej, niż od siebie oczekiwałem. Z drugiej strony grałem w Ruchu Radzionków, a nie jakimś zwykłym klubie. Tu prestiż, ale i wymagania są szczególne. Raz zagrasz słabiej, to na twoje miejsce czekają już kolejni.
150 spotkań, kilkadziesiąt goli i asyst, liczba minut świadcząca o tym, że choć nie zawsze w wyjściowej jedenastce, odgrywałeś ważną rolę, a nie zaliczałeś “ogony”. Być może nie doceniasz dziś własnego, całkiem okazałego dorobku i dużej, wykonanej “roboty”?
Z drugiej strony może to właśnie powód, dla którego czułem, że zasługuje na więcej niż ławka? Typowym “dżokerem” byłem u trenera Kamila Rakoczego, ale poza tym były momenty, w których odgrywałem większą rolę. Rozegranie 150 meczów w takim klubie na pewno sprawia, że czuję satysfakcję i daje nadzieję, że w jakiś sposób zapadnę kibicom “Cidrów” w pamięci.
Ostatnie lata nie były twoim pierwszym pobytem w Radzionkowie. Licznik występów Andrzeja Piecucha w barwach Ruchu został zawieszony, czy zatrzymany na stałe?
Trudno dziś odpowiedzieć na takie pytanie. W tym roku będę miał już 27 lat. To już nie jest czas, w którym jest się cały dzień w domu albo na studiach, pogra na “playu”, pójdzie na siłownię, czy trening. Doszły nowe obowiązki, chodzę do pracy, mieszkam z dziewczyną. Czasu na piłkę robi się coraz mniej. Czy wrócę kiedyś do Radzionkowa? Myślę, że czas pokaże. Ale Ruch będę miał w sercu. Od małego chodziłem z tatą na jego mecze, więc na pewno ja i rodzice wciąż będziemy chłopakom kibicować. Na sto procent będę chodził na “Cidry”, wspierał drużynę i miał ogromny sentyment do tego klubu.