Horror z happy endem – po meczu w Ornontowicach

Trener Marcin Dziewulski:
Niesamowity mecz, po prostu niebywałe. Pamiętamy wszyscy te mecze na najwyższym poziomie, w których była wielka dramaturgia, jak Liverpoolu z Barceloną czy Barcelony z PSG. A dziś sami na własnych emocjach przeżyliśmy coś podobnego. Duży szacunek dla rywala, który tak wysoko powiesił nam poprzeczkę, który sprawił nam tyle problemu. Emocje końcówki tego meczu udzielały się wszystkim, obu stronom. Ukłony dla moim zawodników, bo w komplecie wszyscy pokazali wielkie serce, dusze wojowników. Każdy zawodnik, czy to wyszedł w pierwszym składzie, czy wszedł z ławki rezerwowych, robił swoją robotę. Patrząc przez lewe czy prawe ramię na ławce widzę zawodników, którzy palą się do gry, mają umiejętności i charakter. Zmiany, choć w części wymuszone, były dziś fenomenalne. Dzięki nim właśnie wygraliśmy rzutem na taśmę. W porównaniu z meczem z Szombierkami w środę dziś co do naszej kultury i organizacji gry mam dużo więcej zastrzeżeń. Starałem się szukać bodźca, który wzniesie naszą grę na wyższy poziom, ale okazało się, że najlepszym bodźcem był sam przeciwnik, który zaczął nas prowokować strzelanymi bramkami. Na pewno środowe derby dały się nam we znaki. U siebie równe sztuczne podłoże, a tutaj w Ornontowicach naturalne podmokłe boisko. Musimy sobie z tym radzić, a nie jest to tak proste, jakby się to mogło wydawać. Jednak, patrząc na końcowy wynik, poradziliśmy sobie z tym. Myślę, że nawet najstarsi zawodnicy w naszej szatni nie przeżyli takiego meczu, a młodzież po czymś takim pewnie się jeszcze mocniej zakocha w piłce.

Rafał Otwinowski:
Takie mecze nie zdarzają się zbyt często, ale najważniejsze, że wygraliśmy. Czuliśmy, że dzisiaj siedzą nam stałe fragmenty gry. Szczerze powiem, że nawet jak straciliśmy bramkę na 3:3 to byłem pewny, że w końcówce uda nam się przechylić szalę na naszą korzyść. Choć muszę powiedzieć, że ta bramka nie powinna być uznana – zawodnik Ornontowic nie był zainteresowany w ogóle piłką, a myślał tylko jak mnie przewrócić i to mu się udało. Byłem pewny, że sędzia musiał to widzieć. Jednak po raz kolejny okazało się, że karma wraca. Przed zwycięską bramką chwilę wcześniej Kamil Banaś po wrzutce uderzał głową, i to już powinien być gol. Wiedziałem wtedy, że jeszcze jeden rzut rożny i wpaść musi, choć bałem się, żeby sędzia przypadkiem zbyt szybko meczu nie skończył. W sumie to nie był dla nas dobry mecz, długo męczyliśmy się, ale wygrać w takich okolicznościach to wielka satysfakcja. Dobrą drużynę poznaje się po tym, że potrafi właśnie tak zareagować. Jestem przekonany, że z tego doświadczenia wyjdziemy dużo mocniejsi.

Kamil Banaś:
To był horror z happy endem w najlepszym wydaniu. Byłem na boisku może piętnaście minut, a w tym czasie bramka po bramce, wynik raz w tą, raz w drugą stronę. Nie przypominam sobie aż tak szalonej końcówki meczu. Najważniejsze w tym wszystkim, że trzy punkty wracają do Radzionkowa. W końcowych minutach – nawet prowadząc 3:2 – szliśmy całą drużyną do ataku, czuliśmy, że mamy mecz pod kontrolą. A tu nagle kontra i tracimy gola na 3:3. Szok, ale szybko powiedzieliśmy sobie, że głowy do góry i idziemy po swoje. Graliśmy do końca, byliśmy konsekwentni, groźni po wrzutkach z rzutów rożnych czy rzutów wolnych. I za to zostaliśmy nagrodzeni. Bardzo się cieszymy, bo tak buduje się drużynę.