Jak spadać, to z wysokiego konia. Ruch – Korona Kielce 0:1

Ruch Radzionków pożegnał się z Remes Pucharem Polski. Ale jak spadać, to z wysokiego konia. Los dla „Cidrów” nie był bowiem łaskawy – powiedzą niektórzy. Bo mogąc trafić na pierwszoligowych średniaków, czy wręcz na spadkowiczów z pierwszej ligi, obecnych drugoligowców, akurat do Radzionkowa przyjechać miał beniaminek Ekstraklasy. Inni zaś mogą się cieszyć, bo przecież, co zawsze podkreślał pytany o te rozgrywki trener Rafał Górak, właśnie o zagranie z drużyną z Ekstraklasy chodziło, o sprawdzenie się na tle rywala z najwyższej ligi. I z tej próby wszyscy w Radzionkowie mogą być zadowoleni, bo na pewno różnicy dwóch klas na boisku widać nie było.

Ruch od początku meczu starał się rozgrywać długo piłkę, jednak doświadczeni Kielczanie nie pozwalali mu na zbliżenie się pod pole karne. Udało się to w 7 minucie, kiedy w pole karne zagrał Marcin Kocur, i choć było tam kilku zawodników gospodarzy Hernani z Markiewiczem nie dali im miejsca na oddanie strzału.
Po chwili z dystansu uderzył Sobolewski, lecz piłka po nogach obrońcy przeszła trzy metry obok słupka. I od tego czasu Korona przejęła na boisku inicjatywę, lecz gospodarze bronili się dzielnie, próbując wyprowadzać kontry.
W 8 minucie po wywalczonym po strzale Sobolewskiego rzucie rożnym główkował Hernani, uderzając jednak obok słupka.
Na kolejną okazję poczekać trzeba było do 16 minuty, jednak próba strzału przewrotką Kiełba była na tyle nieudana, że zagrożenia bramce Kiełpina nawet najmniejszego nie sprawiła. Dwie minuty później Kiełb z prawego skrzydła wstrzelił mocno piłkę na przedpole bramki Ruchu, jednak Gajtkowski nie miał szans dobrze ją opanować.
W minucie 22 po rzucie rożnym wykonywanym przez Sobolewskiego, pewnie od początku grający głową Jacek Wiśniewski w ostatniej chwili właśnie tą częścią ciała zdjął futbolówkę „z nosa” już czyhającym na nią napastnikom gości, wybijając ją na róg. I to właśnie po tym stałym fragmencie gry Korona sprawiała największe zagrożenie. W 24 minucie znów centrował z rogu Sobolewski, a Malarczyk naciskany przez obrońców uderzył głową daleko obok słupka.
Prostopadłe podanie do Gajtkowskiego przejął w 28 minucie odważnym wyjściem na szesnasty metr Kiełpin.
Sześćdziesiąt sekund później po raz pierwszy w prawdziwych opałach znalazł się radzionkowski golkiper. Z prawej strony centrował Kiełb, a Gajtkowski strzałem głową trafił z bliska tylko w słupek. Dwie dobitki w ogromnym zmieszaniu blokowali zaś defensorzy Ruchu.
W 32 minucie uderzył z dystansu po ziemi Kiełb, ale Kiełpin spokojnie złapał piłkę.
W odpowiedzi, w 33 minucie, z ponad dwudziestu metrów zaskoczyć Małkowskiego próbował Marcin Trzcionka, przeniósł jednak piłkę kilka metrów nad poprzeczką. W 36 minucie wyśmienicie Tomasz Stranc przerzucił ze środka boiska futbolówkę do wpadającego z lewego skrzydła na wole pole w obrębie szesnastki Marcina Kocura, który jednak na tyle źle ją przyjmował, że zamiast samemu znaleźć się w sytuacji sam na sam z bramkarzem, posłał ją wprost w jego ręce.
Uderzenie zza pola karnego Gajtkowskiego w 38 minucie było za słabe, ale przede wszystkim niecelne. W 40 minucie piłka odbijała się na przedpolu bramki Kiełpina niczym na stole bilardowym, by sytuację wyjaśnił dalekim wybiciem głową Wiśniewski.
I to właśnie po profesorsku grający stoper Ruchu zgrywał, a jakże, głową piłkę przed bramkę Małkowskiego w 43 minucie po centrze z rzutu wolnego Adama Kompały, jednak nie czyhał tam na nią żaden z jego kolegów.
A gdy rozpoczął się już doliczony czas pierwszej połowy, po rzucie rożnym zablokowany został strzał Malarczyka, lecz odbita piłkę spadła na głowę stojącego kilka metrów przed bramką Hernaniego. Ten jednak nieczysto w nią trafił, posyłając ją wprost w ręce Kiełpina.

Druga połowa rozpoczęła się od szybszej gry z obu stron. W 46 minucie strzał Nowaka z dystansu powstrzymał Wiśniewski.
W 47 minucie dobrze do centry Kompały z rzutu wolnego wychodził Piotr Giel, jednak skacząc do piłki obok Małkowskiego faulował, zdaniem sędziego.
Po upływie minuty strzelał zza pola karnego Wilk, i choć piłką przeleciała tuż obok słupka, była cały czas pod kontrolą Kiełpina. Następną minutę później, kiedy leżał na murawie jeden z graczy Korony, i kiedy wszyscy spodziewali się wybicia piłki przez gości na aut, ci przeprowadzili szybką akcję. Kiełb zacentrował przed bramkę, jednak za plecy Gajtkowskiego, który miał kłopoty z oddaniem dobrego strzału. Pewnie złapał go Kiełpin.
Gra na długie minuty uspokoiła się, obie drużyny miały duże kłopoty ze zbliżeniem się przed bramkę rywala. I wtedy, w 60 minucie, ogromny błąd popełnił Piotr Mazur, który próbując dryblować we własnym pole karnym stracił piłkę na rzecz Kiełba. Ten dośrodkował przed bramkę, a niepilnowany Cichos, dotąd na boisku niewidoczny, pewnie głową skierował futbolówkę do siatki.
I tylko jeszcze w 63 minucie z daleka próbował zaskoczyć Kiełpina Łatka, ale uderzył bardzo niecelnie, i to dążący do wyrównania Ruch zaczął przejmować inicjatywę, spychając momentami dwie klasy wyżej grającego rywala do defensywy.
W 72 minucie po wrzutce Trzcionki uderzył z linii pola karnego Stranc, niewiele obok słupka.
Najlepszą okazję radzionkowianie stworzyli sobie w 75 minucie, kiedy wypuszczony przez Kompałę prostopadłym podaniem w sytuację sam na sam z bramkarzem Piotr Giel strzelił płasko w długi róg, jednak o centymetry chybiając.
W minucie 88 po rzucie wolnym Kompały spod linii końcowej boiska, zablokowany został strzał Piotra Gierczaka. Piłką spadła jednak na głowę Dawida Domańskiego, który posłał ją wprost w ręce Małkowskiego. W 89 minucie po centrze Kowalskiego, który swoim wejściem z ławki rezerwowych wniósł w poczynania Ruchu sporo ożywienia, nie sięgnął futbolówki głową Gierczak, ale spadła ona wprost pod nogi zamykającego akcję Piotra Giela. Ten strzelił jednak tyleż mocno, co niecelnie, bo kilka metrów nad poprzeczką.

Ruch przegrał po raz pierwszy w dwunastym swoim meczu w bieżącej edycji Pucharu Polski, tracąc dopiero piątego gola. Mimo porażki publiczność nagrodziła swoich piłkarzy rzęsistymi brawami, dziękując im za włożoną w ten mecz ambicję. Sami piłkarze jednak ze spuszczonymi głowami opuszczali boisko, a nieszczęśnik Mazur wręcz ze łzami w oczach przepraszał za swój błąd kolegów i kibiców. Piłkarze czuli, że przy odrobinie szczęścia Korona Kielce, na co dzień grająca w Ekstraklasie, była dziś do wyeliminowania.