Marcin Dziewulski: „Wierzę, że staniemy się jeszcze silniejsi”

– Chciałbym Ruchu w zdrowym klimacie, szanowanego i traktowanego na Śląsku poważnie, dostarczającego pozytywnych emocji – mówił Marcin Dziewulski obejmując 1,5 roku temu stanowisko trenera „Żółto-Czarnych”. Po niedawnym zakończeniu rundy jesiennej szkoleniowiec „Cidrów” może mieć poczucie, że jest na dobrej drodze do realizacji wymienionych celów.

Zakończyliście rundę z poczuciem chęci grania dalej. To nie zdarza się często – z reguły po intensywnej rundzie piłkarze i trenerzy wyczekują odpoczynku. Dlaczego w waszym przypadku jest inaczej?
To prawda, w przypadku naszej szatni jest zdecydowanie inaczej. Końcówka sezonu i stan rozdrażnienia po porażkach z Rakowem i Unią Dąbrowa sprawiły, że nasz zespół jeszcze mocniej się zjednoczył. Po wspólnych rozmowach uznaliśmy, że chcemy więcej i na to więcej zasługujemy. Wspomniane spotkania nie poszły po naszej myśli, ale sezon wciąż może być udany. Kolejne mecze potraktowaliśmy więc z jeszcze większą ambicją i wyszły nam w bardzo dobrym wydaniu. Forma i tych, którzy grali więcej i tych, którzy dostali nieco mniej minut, była w tym okresie świetna. Nie jesteśmy więc zadowoleni z tego, że liga już się skończyła, bo mamy w sobie energię do tego, by grać dalej.

Przed rozpoczęciem rozgrywek rysowaliście sobie w głowach cel w postaci oczekiwanej zdobyczy punktowej na półmetku sezonu?
Liczył się tylko najbliższy mecz. Taką drogę nakreśliliśmy sobie przed sparingiem z Goczałkowicami w lipcu. Chcieliśmy być zawsze optymalnie przygotowani do starcia z najbliższym rywalem i nie martwić się tym, co będzie później. W każdym meczu wymagaliśmy od siebie pełnego zaangażowania. Ta droga się sprawdza.

Udała się wam sztuka łączenia dwóch elementów niezbędnych w walce o wysokie cele – determinacji, widocznej choćby w Ornontowicach, z prezentowaną w większości spotkań jakością.
Ale dokonałbym jeszcze podziału na mecze na naturalnej i sztucznej trawie. Na tej sztucznej więcej pokazywaliśmy płynności w grze, a na nawierzchniach naturalnych, z którą styczność mamy rzadziej, mieliśmy swoje kłopoty. Powtarzaliśmy sobie, że w tym przypadku kluczowa jest szybka adaptacja do danego boiska. Większość meczów „w gościach” było „na styku”, ale cieszy, że te wyjazdy w porównaniu do choćby poprzednich rozgrywek, wychodziły nam lepiej. Do gry w piłkę zawsze dokładaliśmy determinację, a to pozwalało wygrywać. Cieszymy się z tego, że udało się poprawić aspekt, na który bardzo zwracaliśmy sobie uwagę.

Nie wygraliśmy trzech spotkań: ze Szczakowianką, rezerwą Rakowa i Unią Dąbrowa Górnicza. Każde miało zupełnie inny scenariusz i każde zostawiło poczucie niedosytu. Które z nich najchętniej zagralibyście jeszcze raz?
Każde z nich. Z Rakowem zasłużyliśmy na więcej. Momentami byliśmy naprawdę mocni, ale nie ustrzegliśmy się błędów które poskutkowały stratą dwóch goli. Mecz ze Szczakowianką? Wiedzieliśmy, że zdarzy nam się występ w słabszym wykonaniu, a rywal zawsze będzie przeciw nam bardzo zdeterminowany. Coś nas wtedy uśpiło, nie byliśmy w stu procentach sobą. No a w Dąbrowie Górniczej już w ogóle sobą nie byliśmy. Szanujemy jednak to, co mamy, nie roztrząsamy już tych strat. Najbardziej mnie cieszy, że grupa po dwóch porażkach zareagowała w najlepszy możliwy sposób. Tej reakcji byłem pewny już w szatni, bezpośrednio po nieudanych meczach. Jestem dumny z tych chłopaków. Znam ich charaktery, znam ich profile, problemy, z którymi każdy w życiu się boryka i mam do zawodników ogromny szacunek. Śmiało mogę powiedzieć, że mam w szatni świetnych, zgranych ludzi, do których z uśmiechem przychodzi się do pracy. W Radzionkowie, kiedy komuś jest bardzo ciężko, nie ma wymówek. Podaje się koledze rękę, podnosi głowę do góry i razem idzie dalej.

Trafiając na ławkę trenerską w Radzionkowie mówiłeś, że twoim celem będzie współtworzenie takiego Ruchu, który jest pewny swojej wartości i zasługuje na szacunek rywali. Po 1,5 roku odnoszę wrażenie, że wśród konkurencji to, co udaje się wam robić spotyka się z uznaniem i jest ciepło przyjmowane?
Cieszą słowa, które spływają do mnie prywatnie od trenerów, z którymi miałem styczność. Również odbieram pozytywne sygnały. Droga, którą mamy zapisaną na poszczególnych slajdach prezentacji dla zawodników oraz słowa prezesa Witolda Wieczorka który powtarza, że naprawdę wszyscy jedziemy jednym czołgiem i mierzymy w ten sam cel, budują zdrowy Ruch Radzionków. Czujemy, że sami siebie traktujemy poważnie, a dzięki temu również inni nas tak odbierają. Ten klub na to zasługuje. Dobroć, która bije od osób związanych „Cidrami” jest bardzo czytelna, a układ i zaangażowanie które tu panują bardzo mnie cieszą. Warto wylewać pot, posiedzieć do 2:00 w nocy przy jakimś temacie dla zespołu, by w kluczowym momencie strzelić bramkę, czy wybić piłkę z linii. To detale, małe rzeczy, które robią wielką różnicę. I my dbamy o nie po to, by sprawiać ludziom uśmiech i być dobrze odbieranymi. Walczymy o to, by być najlepszą wersją siebie.

Jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek z powodu kontuzji straciliście Michała Szromka i Szymona Cicheckiego. Runda pod względem zdrowotnym była już jednak szczęśliwa – mimo dużej intensywności omijaliście poważniejsze urazy skutkujące długimi absencjami.
Tęsknimy za Szymonem Cicheckim i Michałem Szromkiem. To dobrzy zawodnicy i fajni ludzie. Analizowaliśmy sobie ostatnio nasze mecze i układało się to tak, że nawet jeśli ktoś doznawał drobniejszego urazu, czy pauzował na kartki, robił komuś miejsce w osiemnastce meczowej. Efekt był taki, że nie musiałem zostawiać zdrowych zawodników poza kadrą. Cieszę się, bo to zawsze jest trudne.

Rzadko zdarza się, by w okienku transferowym trafić z każdym wzmocnieniem. W przypadku Ruchu i sprowadzonych przez niego Rafała Otwinowskiego, Adama Barana, Rafała Kulińskiego i Bartosza Nawrockiego możemy mówić o dużych i realnych wzmocnieniach.
Jeśli mówimy o jesieni na pewno tak jest, ale chciałbym w podobny sposób ocenić sytuację po zakończeniu całego sezonu. Wtedy będziemy mogli te słowa powtórzyć. Cieszę się, że ta czwórka do nas dołączyła, bo każdy z nich stał się ważnym punktem w szatni i na boisku. Dla mnie podstawową sprawą przy dołączaniu nowych graczy jest to, by złapali dobre „flow” z tymi, których już w zespole mamy. Potem każdy w swoim tempie musi się zaadaptować do stylu gry, jaki preferujemy. To wszystko się udało – nowi zawodnicy bardzo szybko zrozumieli i dostosowali się do tego jak funkcjonuje Ruch Radzionków. Po każdym z nich widać, że chce być członkiem tego zespołu. Każdy został zaakceptowany przez ludzi, którzy byli tu już wcześniej. Ci z kolei poczuli zdrową rywalizację i wzmocnienie kadry też wyszło im na plus. Każdy zawodnik z kadry dołożył bardzo ważną cegiełkę do dorobku, który dzisiaj mamy. Zawodnik, który w danym momencie występował w roli rezerwowego mocno motywował do zaangażowania tego, kto chciał z kolei utrzymać miejsce w „jedenastce”. Każdy był świadomy, że ma konkurencję, która naciska. W ten sposób wszyscy wskakiwaliśmy na wyższy poziom.

Musiałeś zarządzać grupą ludzi, która w gruncie rzeczy nie zawodziła i rzadko dawała powody, dla których sztab miałby dokonywać zmian w składzie. W tym kontekście wyniki, które osiągaliście przy wspomnianej konkurencji mogą stanowić problem dla trenera, który musi zadbać o utrzymanie dobrej atmosfery w szatni?
W pewnym sensie to dla mnie nowa sytuacja. Przeżywałem ją jeszcze jako zawodnik. Kiedy nie grałem, zdarzało mi się nie rozumieć decyzji trenera. Odbierałem to jako niesprawiedliwość. Być może teraz, u któregoś z chłopaków, poczucie tej niesprawiedliwości też się pojawiło, ale ja muszę widzieć całą sytuację oczami trenera. Trener kieruje się dobrem zespołu, ale mówi się, że w szatni zawsze będzie miał jedenastu przyjaciół i siedmiu wrogów. Nie da się dogodzić wszystkim, nie wszyscy mogli zagrać tyle minut ile by chcieli. Podkreślam jednak, że zbudowaliśmy zespół, w którym każdy przyczynia się do osiąganego wyniku, a rola rezerwowych jest nie do przecenienia. Konkurent czyhał na zajęcie miejsca kolegi w zdrowym wydaniu i dobrym tego słowa znaczeniu. To widać przy zmianach – uśmiech rezerwowego, który jest bardzo zmotywowany i słowa gracza schodzącego, który jeszcze mobilizuje swojego zmiennika.

Symptomatyczna jest tutaj konkurencja między bramkarzami – Rafał Strzelczyk nie dał powodów, dla których stracił miejsce między słupkami, a z drugiej strony Mateusz Szukała postawą w treningu zasługiwał, by też dostać swój czas.
Gdybyśmy podsumowywali cały rok, uważam, że wszyscy zyskaliśmy transferem Mateusza Szukały. Wiedzieliśmy, że to zawodnik z ogromnym potencjałem, ale po swoich przejściach. Ma znakomity charakter do piłki, prezentuje wysoką jakość bramkarską, a to z kolei sprawiło, że Rafał Strzelczyk poczuł mocny oddech na plecach i również wskoczył na wyższy poziom. Mateusz nigdy nie odpuszczał i zawsze był pod prądem. Mamy więc dwóch świetnych bramkarzy, dobrze się rozwijających, wspierających nawzajem. Powtarzam często drużynie, że dla mnie najważniejszy w szatni jest człowiek. Rafał nie dawał podstaw do zmian. Zagrał kilka świetnych meczów, popisywał się interwencjami w kluczowych momentach, obronił dwa rzuty karne, ale wiedzieliśmy, że trzeba też docenić Mateusza. Mieliśmy z bramkarzami kilka niełatwych dla mnie rozmów, omawialiśmy ten temat, wszystko odbyło się w zdrowym wydaniu. Zarówno przy Rafale jak i Mateuszu drużyna czuła się dobrze, obaj dodawali jej energii, a świetną sprawą jest fakt, że rośnie znakomita konkurencja – Krystian Mitas, Bartek Fijałkowski, czy kolejni młodzieżowcy „rosną” przy tak mocnej rywalizacji.

Sporo mówimy o mocnej konkurencji i znaczeniu każdego zawodnika w kadrze, tymczasem zbliża się zimowe okienko transferowe, a to zawsze niesie za sobą korekty i zmiany. Masz ból głowy, czy decyzje co do kierunku w którym będziecie zmierzać zimą są już podjęte?
Jesteśmy trzy dni po ostatniej kolejce ligowej, wiemy, co chcemy robić w najbliższych tygodniach i patrząc dziś na tą grupę zawodników na dzień dzisiejszy nie chciałbym, by ktokolwiek ją opuścił. Chcę wszyscy rozumieli naszą sytuację, bo każdy w tej szatni na nią zapracował. Określiłbym ją jako efekt dobrej rundy, po której i tak czujemy niedosyt mając pięć punktów straty do liderującego tabeli Rakowa. Chciałbym, by ta grupa ludzi też umiała się z tym zmierzyć w okresie roztrenowania. By każdy zerknął w tabelę, przeanalizował poszczególne spotkania, umiał merytoryczne porozmawiać o rozegranej rundzie i wyciągnąć z tej rozmowy wnioski. Nawet ci, którzy grali mniej, wykonali świetną robotę w szatni, czy w konkretnym aspekcie treningu. Nie chcę nikogo z nich stracić, każdy zasługuje na swoją szansę, a długi, bo trzymiesięczny okres przygotowawczy będzie na nią okazją.

Po każdej rundzie zakończonej dorobkiem, którym możecie się dziś pochwalić, powiedzielibyście sobie, że trzeba to utrzymać wiosną. Wygląda jednak na to, że chcąc wyprzedzić obecnego lidera będziecie musieli… punktować jeszcze lepiej. Da się przeskoczyć tą poprzeczkę?
Życie jest tak skonstruowane, że gdy na pewnym etapie chce się utrzymać prezentowany poziom, to poprzeczkę trzeba wieszać jeszcze wyżej. Staram się do tego podejść bardzo ambitnie, a zawodnicy też są świadomi miejsca, w którym się znaleźli. Zrobimy co w naszej mocy, by stać się mocniejszymi mentalnie, taktycznie, piłkarsko. Nie chcę deklarować, że zaatakujemy, będziemy walczyć i na pewno się uda. Po prostu wierzę, że staniemy się jeszcze silniejsi. Ułożymy sobie wszystko na nowo w głowach, solidnie przepracujemy okres przygotowawczy i wrócimy do sprawdzonej metody – każdy najbliższy mecz ma być naszym małym finałem, w którym trzeba się jak najlepiej zaprezentować, zostawiając na boisku zdrowie i determinację. Musimy realizować swój plan i pomysł, robić to z polotem i energią. Mam wrażenie, że idziemy dobrą drogą.