Latem trafił do Radzionkowa jako czołowy strzelec IV-ligowej stawki. W barwach Śląska Świętochłowice zdobył w ubiegłym sezonie 18 bramek. Miejsce w składzie “Cidrów” musiał sobie jednak wywalczyć, bo konkurencję do gry na pozycji napastnika ma z pewnością sporą. Bartosz Nawrocki jesienią jest najskuteczniejszym snajperem “Cidrów” i ma nadzieję na to, że w ostatnim ligowym meczu w tym roku uda mu się jeszcze podkręcić licznik ze zdobytymi golami.
Kiedy po wylosowaniu terminarza okazało się, że Ruch zagra ze Śląskiem dopiero w ostatniej kolejce rundy odetchnąłeś z ulgą, czy żałowałeś, że będzie trzeba czekać tak długo?
Na ten mecz czekałem najbardziej ze wszystkich. Trochę czasu w Świętochłowicach spędziłem, znalazłem tam paru kolegów. W dodatku gra tam mój brat. Powodów miałem więc wystarczająco dużo. Jeśli zagram, to na 110 procent, a nie na 100.
Jak wyglądało twoje rozstanie ze Świętochłowicami? Po znakomitym poprzednim sezonie Śląsk próbował cię zatrzymać u siebie?
Nie ze wszystkimi rozstawałem się w jakiejś super atmosferze, ale na pewno z chłopakami z drużyny mam dobre relacje. Sporo żartujemy sobie z bratem, bo obaj czekaliśmy na ten mecz. Tak jak wspomniałem – kilku kolegów w Świętochłowicach znalazłem, a innych tematów wolałbym nie ruszać…
To pierwsze starcie w którym mógłbyś stanąć naprzeciwko brata?
Nie, pierwsza okazja była gdy grałem w RKS-ie Grodziec, a Jakub był już w Śląsku. Wtedy nie wszedł jednak na boisko. Teraz z kolei on pauzuje za kartki, więc znowu nie będzie nam dane zmierzyć się o punkty. A bardzo na to czekaliśmy. Czwartą żółtą kartkę w sezonie dostał w doliczonym czasie meczu z Unią w Dąbrowie Górniczej. Szkoda, tym bardziej że brat jest środkowym obrońcą, więc stanęlibyśmy bezpośrednio naprzeciwko siebie.
Może po prostu wolał się wykartkować ze strachu przed twoją formą?
Twierdzi, że nie (śmiech). Opowiadał mi, że po faulu w Dąbrowie Górniczej od razu wiedział, że sędzia biegnie do niego z żółtą kartką, więc złapał się za głowę z myślą: “co ja zrobiłem”.
Bez Jakuba Nawrockiego w składzie łatwiej wam będzie znaleźć sposób na defensywę Śląska?
Z tego co wiem, w Świętochłowicach jest bardzo duża rotacja w składzie. W ostatniej kolejce brat nie wyszedł w pierwszym składzie. Mieli serię meczów bez zwycięstwa, trener szukał więc rozwiązań. Akurat w Dąbrowie wygrali wysoko więc możliwe, że Kuba i tak nie wyszedłby w wyjściowym składzie.
Ty o miejsce w “jedenastce” też nie możesz być spokojny. Robert Wojsyk dwiema bramkami z Unią Rędziny mocno nacisnął ci na plecy.
Patrząc z perspektywy całej drużyny to sytuacja tylko z korzyścią dla zespołu. Potrzebujemy skuteczności Roberta. Moje ambicje zostały trochę podrażnione, ale wiadomo, że w momencie gdy kolega strzela gole dla zespołu to bardziej się z tego cieszę, niż tym denerwuję.
Rzadko jesteście razem na boisku. Na ogół Robert zmienia ciebie, lub ty wchodzisz za Roberta. Kiedy jeden schodzi z placu gry z “pustym przebiegiem” to trochę się boi co zaprezentuje drugi?
Kiedy na początku sezonu to ja wchodziłem z ławki czułem, że gol dałby mi argumenty do wywalczenia sobie miejsca w składzie. Robertowi z kolei też pewnie nie było łatwo, kiedy długo nie strzelał. Dobrze, że się odblokował. Na pewno chce wrócić do pierwszego składu, bo jest bardzo ważną postacią w drużynie i ławka z pewnością nie jest miejscem, w którym mu dobrze. Niestety miejsc jest tylko jedenaście, więc w tygodniu każdy zawodnik z kadry – nie tylko nasza dwójka – mocno walczy o to, by w weekend wyjść na boisko.
Mecz w Świętochłowicach raczej nie wpłynie już na waszą wewnętrzną klasyfikację strzelców. Jesienią to ty będziesz tym najskuteczniejszym. Jesteś zadowolony z tego, co udało ci się zrobić w kończącej się rundzie?
Biorąc pod uwagę, że zacząłem sezon na ławce i nie grałem tylu minut, ile bym chciał, to dziś jestem w miarę zadowolony. Przed rundą zakładałem sobie co prawda, że skończę ją z dwucyfrową liczbę trafień i fajnie, gdyby udało się do tego dobić, ale jeśli zostanie na ośmiu, czy dziewięciu golach to też uznam to za całkiem niezły wynik. Nie zmienia to faktu, że chciałbym więcej tym bardziej, że sytuacji miałem wystarczająco dużo, by licznik wskazywał trochę wyższą liczbę. Najbardziej nie mogę sobie wybaczyć meczu z Rakowem, bo tam miałem swoje sytuacje, a to był pewnie najważniejszy do tej pory mecz w sezonie. Cóż – mam nadzieję, że uda się coś do swojego dorobku dołożyć w sobotę
Z Rakowem do siatki rywala trafiłeś i to pewnie mógłby być najważniejszy gol tej rundy. Co poczułeś, kiedy sędzia w absurdalnych okolicznościach nie uznał tego gola?
W pierwszej chwili wydawało mi się, że sędzia gwizdnął jakiś faul Kamila Kopcia. Ja byłem już odwrócony w stronę piłki i może czegoś nie zauważyłem. Kiedy zobaczyłem, jak z miejsc wyskoczyła nasza ławka rezerwowych i zorientowałem się, że chodzi o spalonego, to był dla mnie jeden wielki szok. Chyba nikt z nas jeszcze czegoś takiego na boisku nie przeżył. Co najmniej dziwna i kontrowersyjna sytuacja. Poczułem ogromną złość, to było jakieś jedno wielkie nieporozumienie.
Sędzia wznowił wówczas grę rzutem sędziowskim. Jak wam to wyjaśnił?
Nawet na wideo widać, że momentalnie do niego doskoczyliśmy, co było zresztą oczywiste. Pytaliśmy, co gwizdnął. Dał sobie chwilę do namysłu i usłyszeliśmy, że sędzia może się pomylić i jemu to się właśnie zdarzyło. Potem przeszedł do rzutu sędziowskiego. Później, przed wyjściem na drugą połowę, poprosił jeszcze kapitanów o to, by zespoły po zmianie stron zaczęły grę tak, jakby tych pierwszych 45 minut nie było. Ale wiadomo, że w takich okolicznościach było to raczej możliwe.
Gdyby nie tamten mecz pewnie dziś inaczej patrzyłoby się nam wszystkim w tabelę. Ruch skończy rundę jako wicelider, być może z kilkupunktową stratą do częstochowian. Jakie emocje budzi w was fakt, że wykręcacie świetne wyniki, a rywal wciąż ma nad wami przewagę?
Gdyby nie mecz w Dąbrowie Górniczej moglibyśmy sobie jasno powiedzieć, że to była po prostu świetna runda. Ta porażka z Unią będzie w nas długo siedziała. Bardzo głupio straciliśmy wtedy punkty. Z drugiej strony trudno nie docenić rezerw Rakowa, które wygrały 13 z 14 meczów. Ostatnio oglądałem sobie tabele z poprzednich sezonów i sprawdzałem dorobek wcześniejszych mistrzów rundy jesiennej. Wychodzi na to, że w większości z nich z naszym stanem punktowym bylibyśmy liderami, tymczasem teraz mamy drugie miejsce i do pierwszego tracimy 5 punktów. Szanujemy wyniki Rakowa, są bardzo mocni, ale chcemy ich dogonić. W bezpośrednim starciu nie czuliśmy się gorsi, nie było w nas strachu. To my podchodziliśmy do tamtego spotkania z pozycji lidera, graliśmy na swoim boisku, gdzie przy Knosały dzięki trybunom zawsze czujemy się tak, jakby było nas dwunastu. O porażce zadecydowały dwa błędy, a to my mieliśmy tego dnia więcej sytuacji strzeleckich. Wydaje mi się nawet, że przynajmniej do momentu w którym sędzia rozdał czerwone kartki lepiej operowaliśmy piłką. Trudno – skończyło się jak się skończyło, ale kolejek do końca jeszcze trochę jest, więc na pewno nie rezygnujemy z walki.
Stałeś się ważną postacią w zespole. Czujesz, że to inna sytuacja niż wówczas, gdy cztery lata temu trafiałeś do Radzionkowa po raz pierwszy?
Z pewnością. Za pierwszym razem wszystko było tu dla mnie nowe. Ruch był moim pierwszym klubem w seniorskiej piłce, a przecież całe życie jako junior grałem tylko w jednym miejscu, w Stadionie Śląskim Chorzów. Przez te cztery lata w IV lidze zdążyłem się w niej trochę otrzaskać, zebrać doświadczenia. Tak naprawdę dopiero 2/3 ostatniego sezonu były dla mnie udane. W pierwszej fazie ubiegłych rozgrywek w Śląsku praktycznie wcale nie grałem w ataku. Trener wystawiał mnie na skrzydle, nie zawsze w pierwszym składzie. Przełomem był mecz Pucharu Stulatków z Ruchem Chorzów. Zagrałem wtedy na “dziewiątce”, zdobyłem gola, wskoczyłem do składu i jesienią w sześciu kolejnych meczach zdobyłem 7 bramek. Wiosną dorzuciłem 11 trafień i to zaowocowało zainteresowaniem Ruchu. Te moje 18 goli w poprzednim sezonie zrobiło robotę, wydaje mi się, że ludzie w klubie patrzą już na mnie inaczej; nie jak na juniora tylko na gościa, który coś już pograł i postrzelał. Choć od początku zdawałem sobie też sprawę, że konkurencję w Radzionkowie będę miał bardzo mocną.
Dobrze wkomponowałeś się do szatni “Cidrów”. Ksywę “Ziomal” dostałeś w Radzionkowie?
Tak i tylko tutaj tak się do mnie mówi (śmiech). Ale to pokłosie jednej z imprez integracyjnych jeszcze z pierwszego pobytu w Ruchu. Latem pierwsze co usłyszałem po powrocie do szatni Radzionkowa to głos Tomka Harmaty i jego “cześć Ziomal”. Wiedziałem już, że ten pseudonim chyba się tu ode mnie nie odklei.
Jakie są twoje cele na tym etapie kariery? Świetny sezon w Śląsku Świętochłowice pozwolił myśleć o tym, by w przyszłości spróbować sił na wyższym poziomie?
Na pewno na poziomie IV ligi nie mógłbym trafić lepiej, niż do Ruchu Radzionków. To zresztą nie jest miejsce dla tego klubu i aspiracje są tu wyższe. Nie tylko sportowo, bo organizacyjnie i kibicowsko Ruch to też wyższa, niż IV-ligowa półka. Nie ma co ukrywać, że do tej pory – poza poprzednim sezonem – moje liczby w seniorskiej piłce nie były imponujące. W Śląsku Świętochłowice założyłem sobie po prostu, że będę się zawsze skupiać na swoim najbliższym meczu, bez zastanawiania się nad przyszłością. Te indywidualne aspiracje mam trochę zakopane w sobie i chyba pozostają bardziej w sferze marzeń, niż celów.
Poprzedni, przełomowy sezon wynikał ze zmian w sferze mentalnej, czy sportowego postępu? Dziś wyglądasz na napastnika bardzo pewnego siebie, próbującego uderzeń przy każdej nadarzającej się okazji.
Kluczową rolę odgrywa teraz zaufanie ze strony trenera i drużyny. We wcześniejszych klubach nie zawsze tak to wyglądało. Kiedy wreszcie dostałem swoją szansę w Śląsku powiedziałem sobie, że albo teraz ją wykorzystam, albo po prostu odpadnę. Udało się udowodnić niektórym ludziom, że być może się co do mnie mylili. Od tego czasu nabrałem dużo więcej pewności siebie i wiary w to, że jestem wystarczająco dobry by strzelać bramki na tym poziomie. Poza tym w Radzionkowie wreszcie nie słyszę tego, co w poprzednich klubach seniorskich. Gdy byłem młodzieżowcem wpajano mi: “graj do najbliższego”, “nie strzelaj z tej i tej pozycji”, “graj prostą piłkę”. Ja z kolei staram się teraz dostosować do stylu drużyny. Trener Dziewulski mocno zwraca mi uwagę na szczegóły, które mógłbym wykonywać lepiej eliminując dotychczasowe nawyki i przyzwyczajenia.
Po pół roku wrócisz w sobotę do Świętochłowic jako czołowy strzelec wicelidera tabeli. Udowadniając sobie przez całą jesień, że stać was na dużo, do ostatniego meczu w tym roku możecie podejść z dużą wiarą w swoje umiejętności.
Na pewno zbudowało nas, że po trudnym momencie i niepowodzeniu w Dąbrowie Górniczej wróciliśmy na właściwe tory, w dwóch meczach strzelając 12 goli i nie tracąc żadnego. Dlatego jedziemy do Świętochłowic z jednym celem: wrócić z trzema punktami i udanie zakończyć rundę. Będziemy faworytem, jeśli ktoś ma się tu kogoś bać, to oni nas, a nie my ich. A co z tego wyjdzie, zobaczymy po końcowym gwizdku.