– Przełom roku 2018 i 2019 był dla Ciebie przełomowy, bo to właśnie wtedy zdecydowałeś się na dołączenie do kursu trenerskiego, czym potwierdziłeś, że swoją przyszłość wiążesz właśnie z tym zawodem.
– Trenerskiego bakcyla złapałem już wcześniej, pójście na kurs było tego prostą konsekwencją. I rzeczywiście nie widzę siebie już w futbolu jako na przykład dyrektora sportowego, a właściwie tylko jako trenera. Dostałem wielkie wsparcie od trenera Kamila Rakoczego, który zaufał mi i mnie do tego wprowadził. Prawdę mówiąc już wtedy byłem zdecydowany na kurs, ale musiał minąć prawie rok zanim zabrała się grupa złożona z byłych piłkarzy, których osiągnięcia na boisku oceniono by jako wybitne. Przejście na funkcję trenera kompletnie musiało zmienić moje myślenie o piłce nożnej. Na start usłyszałem, że aby zostać trenerem konieczne jest zabicie w sobie piłkarza. Trudne to było dla mnie, i dobrze się stało, że przez pierwsze pół roku łączyłem bycie trenerem z grą w piłkę, choć z uwagi na moje zdrowie, bardziej należałoby powiedzieć, że z przebywaniem na co dzień ciągle w szatni z piłkarzami i przebieraniem się razem z nimi. Przyszedł w końcu moment na przejście na drugą stronę barykady. Była drobna niepewność, ale dziś bardzo się cieszę, że tak się stało. Dziś jestem już po dwóch wstępnych egzaminach z młodzieżą, przygotowałem już konspekt treningowy w mikrogrupie, co akurat zrobiłem na naszym zespole. Do zdobycia certyfikatu czeka mnie jeszcze dużo pracy, jak choćby tygodniowy staż u trenera UEFA Pro, liczne zjazdy i kursy, wreszcie pisanie i obrona pracy zaliczeniowej. Fajne nowe wyzwanie. Jestem bardzo zadowolony, że jestem na tej drodze.
– Uczestnictwo w kursie trenerskim otwiera nowe spojrzenia na tę pracę?
– Cały czas bazuję oczywiście na tym co podpatrywałem u swoich trenerów podczas gry w piłkę, ale zdecydowanie kurs trenerski już wyznacza mi nowe horyzonty. Wcześniej patrzyłem jednak na to w dużej mierze od strony piłkarza, analizując co by mi pasowało jako piłkarzowi, a co nie, a teraz już powoli odwracam to myślenie. Umiem już indywidualnie patrzeć na każdego zawodnika. Bardzo bogate doświadczenie, z którego korzystam jak najbardziej się da, jeżdżę gdzie tylko mogę, żeby się uczyć. Coś nowego – coś fajnego. Nasz edukator Dariusz Gęsior powiedział, że czym mniej zrobisz na treningu, tym się więcej nauczysz. Dobra wskazówka. A takich jest o wiele więcej. Jestem zdeterminowany by tą wiedzę pochłaniać, bo to jest dla mnie bardzo interesujące i ciekawe. Dziękuję trenerowi Rakoczemu, że mi na to wszystko pozwala, że jest wobec mnie wyrozumiały, że daje mi swobodę. Choć na początku się obawiałem, że to może zaszkodzić naszym relacjom. Od początku kursu na pewno zmieniłem język, jakim się posługuję podczas treningów, więcej rozmawiam i na poważniejsze tematy z piłkarzami. Od trenera Rakoczego czerpię garściami, a myślę, że i dla niego cenne są te moje uwagi płynące z doświadczenia gry w piłkę na najwyższym w Polsce poziomie. Tworzymy tutaj naprawdę fajny sztab trójki łysych trenerów, nie zapominając oczywiście o kierownikach drużyny i masażystach. Każdy dzień to nowe wyzwanie.
– A jak dużym wyzwaniem jest prowadzenie w drużynie własnego syna?
– Nie nazwałbym tego wyzwaniem. Kevin dobrze wie, że podczas treningów i meczów będzie przeze mnie traktowany dokładnie tak samo, jak każdy inny piłkarz. W tym, że jest u nas to pewna moja zasługa, bo na początku sam zaproponowałem, by sprowadzić go do Ruchu Radzionków, choć by zasłużyć tu na szansę, musiał już sam pokazać się z dobrej strony podczas testów, i przekonać do siebie trenera Rakoczego. Jestem dumny, że temu podołał. A ja jestem przekonany, że to dla niego bardzo dobre miejsce. W poprzednim miejscu już się trochę dusił, to nie było to zaangażowanie, to nie była ta motywacja. Mógł oczywiście jeszcze pół roku grać w Centralnej Lidze Juniorów, ale lepiej dla niego będzie już teraz sprawdzać się wśród seniorów. I cieszę się, że pokazuje, że chce, że z całych sił stara się sprostać tym nowym wyzwaniom. Ja go na pewno nie będę faworyzował, a tym bardziej na pewno nie będę mu szkodził. Zresztą faworyzując go także bym mu szkodził. Musi sobie sam wywalczyć szacunek szatni, musi sam przekonać trenera, że warto na niego postawić. Znakomicie wiem, że on potrafi dobrze grać, walczyć dla zespołu i prezentować duże zaangażowanie, ale tutaj każdego dni musi to potwierdzać, by zasłużyć na miejsce na boisku. I powtórzę, że w żaden sposób nikt nie będzie go tu faworyzował, o czym najlepiej świadczy fakt, że ochrzaniany przeze mnie i przez pozostałych trenerów jest dokładnie tak samo, jak reszta zespołu.
– Kibiców na pewno musiały martwić wyniki sparingów, i przede wszystkim sposób, w jaki traciliśmy w nich bramki. Czy na cztery dni przez wyjazdem do Legnicy jesteś spokojny o postawę Ruchu Radzionków?
– Oczywiście, że lepiej byłoby wygrywać w sparingach, ale to, że przegrywaliśmy to nie jest powód do niepokoju. W dużej mierze złe wyniki brały się z tego, że mieliśmy tej zimy niestety bardzo dużo kontuzji czy drobnych mikrourazów, i chyba w żadnym sparingu nie wyszliśmy optymalnym składem, a w żadnym treningu nie ćwiczyliśmy w komplecie. Ponadto często po przerwie wpuszczaliśmy na plac gry drugi skład złożony niemal wyłącznie z młodzieżowców, w tym z kilku juniorów. Robiliśmy tak licząc się z ryzkiem utraty goli, ale nie ma innej drogi wprowadzenia ich do drużyny, jak tylko przez dawanie im szans i okazywanie im zaufania. Chcemy to nadal robić w lidze, choć na pewno nie tak całą ławą. Ruch Radzionków to musi być klub, który będzie słynął z promowania młodzieży, a naprawdę mamy już teraz w zespole kilku bardzo młodych zawodników, którzy pokazują, że stać ich na to by w przeciągu kilku lat stać się czołowymi postaciami w wyższych ligach. Z tego punktu widzenia nawet dobrze się stało, że w kilku sparingach zostaliśmy tak mocno przetestowani, bo te doświadczenia muszą zaprocentować. Uważam zresztą, że ten okres przygotowawczy przepracowaliśmy naprawdę bardzo dobrze. Wreszcie, choć ciągle nie u siebie, ale jednak byliśmy w jednym miejscu, w końcu nie musieliśmy co trening przenosić gdzie indziej całego sprzętu. A to też dla nas było bardzo ważne i pozytywne. Większość chłopaków po urazach już wróciło, a zatem trzeba tylko zebrać siły. Najważniejsze, że Dawid Krzemień już trenuje, że nie ma już ani śladu po urazach czy chorobach Roberta Wojsyka, Kamila Banasia czy Michała Staszowskiego. Trzon drużyny jest zatem mocny, i musi taki być. Bez pięciu, sześciu wiodących piłkarzy wprowadzenie młodzieży ma dużo mniejsze szanse powodzenia. Ruch Radzionków zawsze był tak zbudowany, i tak powinno być nadal. Bo dzięki temu młodzież uczy się także brania odpowiedzialności na własne barki. Mamy kilku młodzieżowców, którzy już są w stanie poderwać zespół do walki. Początek rozgrywek jest ważny, mamy bardzo ciężkie mecze. Ale to trzecia liga, tutaj trzeba prezentować poziom o wiele wyższy niż w lidze czwartej. Jesteśmy tego świadomi, wyciągamy wnioski ze sparingów, w których – powtórzę – z uwagi na skład personalny ani razu nie zagraliśmy na pełnej parze. W lidze będzie inaczej, i wierzę, że już od pierwszego meczu się to nam dobrze poukłada. Pojedziemy na Miedź rozegrać tam dobry mecz i powalczyć o komplet punktów. Całą zimę trenowaliśmy na sztucznej murawie, w Legnicy także na takiej zagramy. Nic nas nie ma prawa więc zaskoczyć. Bardziej boję się tych wyjazdów, gdzie zagramy na normalnych murawach, bo to będzie już coś nowego. Ale jestem pewny, że i z tym sobie poradzimy.