Jako prezes Ruchu poprowadził “Cidry” od szczebli regionalnych, aż po zaplecze Ekstraklasy. Tomasz Baran, który swoją misję w Radzionkowie zakończył przed przeszło dekadą, dziś kibicuje “Żółto-Czarnym” i jego obecnemu szefowi, Witoldowi Wieczorkowi. – Trzymam za niego kciuki – mówi były sternik klubu, podkreślając, jak ważna jest każda pomoc w prowadzeniu piłkarskiego klubu.
Po przeszło dekadzie znowu regularnie widzimy Pana na ligowych meczach Ruchu. Ten czas wystarczył, by nabrać dystansu do wszystkiego, co działo się za czasów Pana prezesury?
Przychodzę już od jakiegoś czasu. Od momentu, gdy Witek Wieczorek został prezesem, jestem chyba na każdym domowym meczu. Rzadko zdarza mi się któryś ominąć. Wyjazdów nie zaliczam ze względu swoje na obowiązki. Dystans na pewno jest. Inaczej patrzy się na wszystko, gdy nie jest się już prezesem. Mając różne doświadczenia – mimo wszystko przede wszystkim te dobre – mogę coś doradzić, coś podpowiedzieć. Tym bardziej, że w moich oczach to co dzieje się w Radzionkowie rysuje się pozytywnie, choć zawsze są też jakieś minusy. Nie da się oczywiście porównać obecnej drużyny z tą, którą mieliśmy za moich rządów, bo i realia i możliwości są zdecydowanie inne.
Różnic jest z pewnością sporo, a jedną z kluczowych fakt, że przychodzi Pan dziś na mecze Ruchu w roli kibica, który służy obecnym włodarzom dobrą radą. Zostawił Pan w klubie mnóstwo zdrowia, poświęconego czasu i własnych pieniędzy, łatwo przychodzi dziś odnaleźć się w roli obserwatora?
Patrzę na to wszystko okiem kibica i widzę ile zmieniło się przez te lata. Naszym największym hamulcem był brak obiektu sportowego w Radzionkowie. Dziś obiekt w mieście jest, ale potrzeba jego rozbudowy. Nie zmieniły się wymagania radzionkowskiej publiczności, tyle, że inne są realia. Każdy chciałby, by Ruch wyglądał jak kiedyś – za prezesury Pawła Bomby, czy moich najlepszych chwil. To wymaga jednak czasu, nakładu sił i cierpliwości. To, co trzeba docenić, to piłkarskie szkolenie w Radzionkowie. Nigdy dotąd tak to nie wyglądało. To, co zrodziło się dziś w ramach UKS-u i Szkoły Mistrzostwa Sportowego, nie było nawet możliwe w dawniejszych latach. Za to należą się duże ukłony w kierunku miasta, a przede wszystkim Mirka Smyły i Henia Sobali. Sam mam syna, który chodzi tutaj do II klasy, jestem na wielu meczach seniorów i drużyn młodzieżowych, jestem pod wrażeniem tego, jak to tutaj wygląda. Infrastruktura musi jednak rosnąć. Młodzieży jest bardzo dużo, brakuje boiska z naturalną nawierzchnią no i obiektu z prawdziwego zdarzenia. Dorosła drużyna powinna mieć swoje miejsce, spełniające jej potrzeby. Podsumowując – widać duży rozwój, któremu trzeba przyklasnąć, ale i pielęgnować i rozwijać proces, który się zrodził.
Temat infrastruktury piłkarskiej przewija się w Radzionkowie od wielu lat. Przeglądając wycinki z prasy z czasów awansu Ruchu do Ekstraklasy, również znajdujemy fragmenty zwracającej już wówczas uwagę na problem. Dla Pana decyzji o zakończeniu swojej misji w I-ligowym wówczas Ruchu kwestia stadionu była kluczowym elementem?
Na pewno jednym z najważniejszych. Jego brak uniemożliwił nam kontynuowanie gry w I lidze. Jasne, że kluczowe były finanse, ale fakt, że jako klub nie mieliśmy swojego miejsca w Radzionkowie, bardzo nas ograniczał. Co roku zabiegaliśmy o licencję, delikatnie mówiąc w sposób odbiegający od standardów, jakie powinny po prostu być. Na dłuższą metę nie było szans na to, by utrzymać Ruch w takim kształcie, do jakiego doprowadziliśmy go wówczas. Widzimy, jak dynamicznie rozwinęła się infrastruktura w piłkarskiej Polsce. My już wtedy do niej nie przystawaliśmy, nie mówiąc o tym, że graliśmy poza swoim miastem, co też miało niebagatelne znaczenie i symbolikę. Teraz w Radzionkowie obiekt jest, ale jest za mały na klubowe potrzeby. Podkreślam jednak, że doceniam i uważam, że każdy powinien docenić rolę miasta w tym, że zespół ma w ogóle gdzie grać. To musi być jednak rozwiązanie jedynie tymczasowe. Ruch i jego drużyna musi mieć swoje miejsce. Swoją szatnię, kąty, w których zespół się jednoczy, a trener ma narzędzia do tego, by zbudować prawdziwy team, walczący o coś więcej niż IV liga. To jest w Radzionkowie potrzebne – nie ma innej drogi dla promocji wychowanków SMS-u. Obecnie drużyna jest do tego po prostu w piłkarskiej hierarchii za nisko. Musi u nas zagościć minimum III liga.
Czego trzeba Ruchowi poza czasem, by ten krok do przodu wykonać? Kilkanaście lat temu zdecydował Pan, by samemu wziąć na barki większość ciężaru związanego z prowadzeniem i utrzymywaniem klubu. W tak małym mieście jak Radzionków trudno znaleźć odpowiednich partnerów?
Nie jest to łatwe i trzeba sobie jasno powiedzieć, że ten kłopot też zakończył naszą bytność w I lidze. Zostałem z tym wszystkim sam. Dotarliśmy do ściany nie do przeskoczenia. Mam wrażenie, że Witek Wieczorek mierzy się dziś z tym samym. Angażując bardzo dużo swoich środków w drużynę i organizację klubu nie jest w stanie pewnych kwestii udźwignąć samemu. Jest wielu ludzi, którzy mu pomagają, rola miasta też jest spora, choć już w innej skali jak za moich czasów. Wtedy były stypendia dla zawodników, środki na promocję przez sport. To zrozumiałe – wówczas graliśmy w dużo wyższej lidze. Myślę jednak, że gdyby wszyscy chętni w Radzionkowie mocno się skonsolidowali i naprawdę mocno wzięli za to, by Witkowi Wieczorkowi pomóc, byłaby szansa, by stworzyć stabilny klub z perspektywami. Bo prowadzenie klubu to nie jest tylko sobotni mecz. To codzienna praca nad organizacją jego funkcjonowaniem. Ambicje w Radzionkowie są niezmienne. Każdy chce awansu. Niewielu jednak widzi, że zawodnicy nie mają luzu, by po swojej pracy zawodowej przyjść na trening i wyłącznie na nim się skupić. Jeśli chcemy mieć tu choć III ligę, to muszą się w to mocno zaangażować ludzie wokół klubu. Takich osób jest sporo, każde wsparcie należy szanować, ale powiedzieć też trzeba sobie jasno – bez większej pomocy będzie naprawdę trudno.
Ile prezesa Tomasza Barana widzi Pan dziś w prezesie Witoldzie Wieczorku?
Trzymam za niego kciuki. Zawsze, gdy go widzę powtarzam mu, by nigdy nie szedł drogą, na jaką ja zdecydowałem się w końcówce swoich rządów w klubie. Żeby nie przedkładał dobra klubu nad życie prywatne. A widzę, że on to robi. Ja też to robiłem i zapłaciłem za to bardzo wysoką cenę. Witek to człowiek, który bardzo mnie przypomina jeśli chodzi o swoje zaangażowanie w klub. To zaangażowanie na każdym polu. Jest w zasadzie wszędzie, gdzie coś można zrobić, nawet przy rozkładaniu grilla, czy przy sprzątaniu targowiska. To człowiek który bardzo chce i mu zależy, tylko nie wiem, czy wszyscy to widzą. Wiem z własnego doświadczenia, że moment, w którym klub przedkłada się ponad wszystko inne jest jednak bardzo niebezpieczny. Ja tego wtedy ze swojej perspektywy nie widziałem, bo w danej chwili łatwo się w takiej działalności zatracić. Najbardziej cierpią na tym bliscy i rodzina.
Ruch ma dziś szczęście, że prowadzi go tak zaangażowana osoba i apeluję do kibiców, by to zauważyli i docenili. By na każdym meczu wspierali drużynę, która daje z siebie naprawdę wszystko. Z zewnątrz widać może tylko wynik, spełnione albo niespełnione oczekiwania przy okazji kolejnych spotkań. Głową się jednak muru nie przebije. Witek robi co może, ale jak nie będzie mieć pomocy, to nie będzie dobrze. Mam nadzieję, że usłyszą to ludzie, którzy mogą mu pomóc, bo nie warto zaprzepaścić tego, co jest dziś w klubie. Pomóc może zresztą każdy, czasami otuchy dodaje po prostu dobre słowo od kibica. Ale potrzebny jest ktoś, kto dołączy do Witka z jakimś kapitałem. Znam ten problem od podszewki. Za mojego czasu próbowaliśmy to wszystko ratować na wszelki sposób, ale skończyły się po prostu możliwości. Potrzeby i czasy były relatywnie większe, ale geneza problemu identyczna. W pewnym momencie trzeba było więc stanąć samemu przed sobą i powiedzieć: “koniec”. Mam nadzieję, że teraz tak nie będzie. Bardzo kibicuję prezesowi Wieczorkowi, ale też Mirkowi Smyle i Henrykowi Sobali. To osoby, które próbują stworzyć tutaj trzon funkcjonowania piłki w Radzionkowie. To wymaga czasu i nie wolno tego zaprzepaścić.
Ruch Radzionków jest potrzebny radzionkowskiej społeczności?
Bezapelacyjnie. Jest jej niezbędny! Bez Ruchu nie ma Radzionkowa i nigdy nie było. Przez swoją ponad stuletnią historię udowadniał, że jest jedną z podstaw miasta. Dobrze, że w końcu gra w swoim mieście. Jest zaczyn, który trzeba pielęgnować. Ludzie tutaj zawsze lubili piłkę, ale i oczekiwali rezultatów. Chcieliby, by przyjeżdżali tu coraz mocniejsi rywale. Do tego trzeba jednak dużo pracy, czasu i przede wszystkim organizacji. Nie zrzucam tego problemu na miasto. Nie jesteśmy Katowicami, Gliwicami, czy Lubinem. Jesteśmy Radzionkowem, stać nas na tyle, na ile nas stać. Ale jeśli chcemy budować przyszłość Ruchu, to trzeba dużego zaangażowania całej społeczności. Kibiców i ludzi, którzy kochają piłkę, mają jakieś środki i chcieliby tej piłce pomóc.