Tomasz Harmata: “Po prostu robię swoje”

Do drużyny Ruchu trafił u progu 2017 roku i sam nie spodziewał się, że jego pobyt w Radzionkowie potrwa tak długo. Tomasz Harmata rozpocznie wkrótce swój ósmy rok w “Żółto-Czarnych” barwach. – Dopóki zdrowie pozwoli, to chcę tu grać, chcę tu być. Chyba, że usłyszę, że się nie nadaję. Wtedy na pewno powiem “pass” – deklaruje 32-letni defensor “Cidrów”.

Za kilka dni rozpoczynacie treningi i wymagający z reguły okres przygotowań do ligowej wiosny. Czujesz się gotowy po świątecznej przerwie?
Zawsze jestem gotowy! O każdej porze dnia i nocy (śmiech). Oczywiście jeśli jestem zdrowy, bo z tym różnie bywa.

A jesteś zdrowy?
Na razie tak. Nic mnie nie boli, czuję się dobrze, oby tak było również pod obciążeniami treningowymi i sparingowymi.

Pytanie wydaje się zasadne, bo miałeś na przestrzeni ostatnich sezonów trochę problemów zdrowotnych, przez które kołatały ci w głowie myśli, czy nie żegnać się z ligowym graniem.
Specyfika mojej pracy, którą łączę z treningami, musi wychodzić. A wiesz, że jestem taki, że nawet jak mnie gdzieś zaboli czy zakłuje, to nie podnoszę ręki by zejść, tylko zaciskam zęby i jeszcze mocniej się przykładam. Tylko niestety to później wychodzi.

Wspomniałeś o łączeniu pracy z treningiem. Słyszałem, że twój rozkład dnia w okresie treningowym jest napięty do granic możliwości?
Mój normalny dzień wygląda tak: Wstaję o 14:00, bo na ogół pracuję w kopalni na “nocki”. Potem idę po “młodego” do przedszkola, następnie kawka i śniadanko. Później – jeśli syn ma swój trening – idę z nim na trening, a po jego zajęciach piłkarskich zaczynam swoje. Po nich jadę do sklepu, robię sobie obiad, przygotowuję jedzenie do pracy i… wychodzę “do roboty”. Tak wygląda większość mojego roku.

Chce ci się przez tyle lat trzymać z własnego wyboru takiego reżimu?
Kocham grać w piłkę, więc muszę się poświęcać. Nie mam przez to czasu na nic więcej; znajomych, wyjścia, jakieś wyjazdy z dziećmi czy z żoną. To jest poświęcenie, nie tylko zresztą moje.

Testem tej piłkarskiej pasji wydaje mi się właśnie zimowy okres przygotowawczy, bo to chyba najmniej przyjemna część roku dla zawodnika, a jednocześnie w niższych ligach ciągnąca się wyjątkowo długo?
Coś w tym jest, ale jak później chcesz grać, mieć jak najmniej kontuzji, to musisz się dobrze przygotować. Człowiek nie robi się młodszy, więc musi jeszcze dołożyć coś od siebie, by potem dobrze funkcjonować na boisku. Zresztą trener Trzcionka nie daje nam odpocząć nawet na urlopach (śmiech). Musimy wysyłać mu raporty z tego, jak realizujemy indywidualne rozpiski. Śmieję się, ale wiem, że robimy to przede wszystkim dla siebie. Jak już się za to bierzesz, to ze świadomością, że jeśli biegasz, jesteś w delikatnym treningu, to zupełnie inaczej wejdziesz w okres przygotowawczy i będziesz wyglądał w lidze.

Zaczynasz swój ósmy rok w Radzionkowie. Kiedy na początku 2017 roku zaprosił cię tu trener Kamil Rakoczy zakładałeś, ze zakotwiczysz na tak długo?
Nigdy nie zmieniałem klubów zbyt często, ale nie spodziewałem się, że aż tyle to potrwa. Zanim trafiłem do Radzionkowa miałem w głowie, że gram już raczej tylko dla przyjemności i zbliża się koniec tej boiskowej przygody. Kamil Rakoczy już wcześniej do mnie dzwonił, pracując w innych miejscach. Zawsze odmawiałem, tłumaczyłem się choćby dalszymi wyjazdami. Kiedy jednak zadzwonił z Radzionkowa powiedział krótko: “Teraz będziesz miał blisko, masz być w mojej drużynie i nic więcej mnie nie obchodzi”. Nie mogłem odmówić. Tak zaczęła się ta przygoda, nie przypuszczałem wtedy, że faktycznie potrwa tyle lat.

Kamila nie ma, większości drużyny, którą tu zastałeś również, a Tomasz Harmata wciąż na pokładzie!
To chyba dobrze?

Pewnie, że dobrze. Zwłaszcza, że chyba przez te lata zapracowałeś u kibiców na duże zaufanie i po cichu budujesz sobie status jednego z symboli “Cidrów” ostatniej dekady?
Nigdy się nie stawiałem w takiej roli i nie czułem nikim wyjątkowym na tle drużyny. Wymieniłbym pewnie kilka lepszych przykładów ode mnie. Ale skoro tak to oceniasz i mówisz, że kibice mnie cenią, to nic, tylko się cieszyć. Ja po prostu robię swoje.

Przez te lata byłeś raczej przyzwyczajony do tego, by bić się z Ruchem o czołowe lokaty. Dziś sytuacja jest trochę inna – z powodu reorganizacji ligi trzeba oglądać się za siebie i myśleć o utrzymaniu w górnej połówce tabeli. Sezon, w którym każdy punkt ma znaczenie na dłuższą metę jest dla piłkarza męczący, czy ciekawszy od “zwykłych” rozgrywek?
Ja czuję przede wszystkim niedosyt po pierwszej części sezonu. Za dużo potraciliśmy punktów w meczach “na styku”. Ani razu nie zdarzyło nam się przegrać wyraźnie, żadna porażka nie była “ewidentna”. Wiem, że jest reorganizacja, ale zawsze byliśmy uważani za faworyta IV ligi i ja również teraz oczekuję, że wiosną będziemy “czarnym koniem”. Pierwsza piątka jest w naszym zasięgu i wierzę, że damy radę ją osiągnąć. Nie przyzwyczaję się do czytania o tym, że Ruch Radzionków walczy o utrzymanie. Taki klub zawsze ma swoje ambicje i nawet przy świadomości, że połowa ligi spada, a my jesteśmy w miejscu, w którym jesteśmy, całą ekipą musimy mierzyć wyżej.

Ta “ekipa” w kontekście zgrania i charakterów to atut Ruchu, którym niwelujecie przewagę rywali choćby w możliwościach, jakimi dysponowali w trakcie letniego okienka transferowego?
Ekipa jest, zgrany zespół to na pewno plus, ale pamiętajmy, jak dużą część wąskiej w sumie kadry stanowi młodzież. Mam nadzieję, że unikniemy kłopotów z kartkami czy kontuzjami, bo trener Trzcionka potrzebuje nas wszystkich w pełnej dyspozycji.

Jesienią mocną stroną “Cidrów” znowu była solidna defensywa. Co trzeba było skorygować, by to, co rok temu przestało działać, znowu wróciło na właściwe tory?
Trudno mi ocenić, nie analizuję tego “trenerskim okiem”. Przygotowujemy się do każdego spotkania z osobna. Trener dużą wagę przykłada do analizy gry przeciwnika. Na każdego staramy się mieć jakiś pomysł. Czujemy z boiska, że to działa. Dlatego tak jak wspominałem, czuję niedosyt po pierwszej połowie sezonu. Tu niestrzelony jeden, czy drugi karny, tam prosty błąd, do tego niewykorzystywane sytuacje sprawiły, że tych punktów jest zdecydowanie mniej, niż mogło być.

Jesteś dziś spokojniejszy o zespół niż choćby latem, gdy w pewnym momencie potencjał był wielkim znakiem zapytania?
Trudno mi powiedzieć jednoznacznie, bo nie wiem czy i jakie szykują się ruchy kadrowe. Mam nadzieję, że do zdrowia i formy wróci “Ziomek” (Bartosz Nawrocki – przyp. red.) i zapewni szerszy wachlarz możliwości w ataku. Wierzę, że nie zapomniał jak się strzela bramki. Mocno nam brakowało takiego Bartka jak w poprzednich sezonach, kiedy nastrzelał sporo goli i to nieraz w sytuacjach, w których teoretycznie bramka wpaść nie powinna, a wpadała. To dużo nam dawało.

Twoja umowa obowiązuje do końca sezonu. Co roku przedłużasz swój kontrakt w Radzionkowie. Jak będzie w czerwcu?
Zawsze śmiejemy się z chłopakami, że co pół roku zapowiadam, że to jest już koniec mojego grania. Jak kupuję nowe, piłkarskie buty, to mówię, że to moje ostatnie. Ale potem idę po następne. I tak przeciągam tą swoją przygodę o kolejne i kolejne sześć miesięcy.

Rozumiem, że teraz jest podobnie: mówisz, że jeszcze pół roku, ale głośno się przy tym śmiejesz?
Śmieję się, bo faktycznie czasem mówię, że teraz to już na pewno mój ostatni sezon i kończę, ale… dopóki zdrowie pozwoli to chcę tu grać, chcę tu być. Chyba, że usłyszę, że się nie nadaję. Wtedy na pewno powiem “pass”.