Trener Kamil Rakoczy:
Na pewno ten mecz mógł się różnie ułożyć. Ale to my strzeliśmy cztery bramki, i cieszymy się ze zwycięstwa. Dziękuję chłopakom za walkę, ambicję, determinację, bo od początku do końca widać było, że chcą wygrać. Widzę jednak przy tym mnóstwo mankamentów, które musimy poprawić, nad którymi musimy pracować. Na pewno potrzebujemy też czasu, by się uczyć tej ligi, bo po tym, co dziś widzieliśmy, i co obserwowaliśmy już wcześniej w sparingach z trzecioligowcami, poziom tutaj jest zdecydowanie wyższy niż w czwartej lidze. Musimy być przygotowani, że pewnie nieraz zapłacimy frycowe. W czwartej lidze prowadząc 3:0 czy 4:1 rywal by się nie podniósł, całkowicie by już odpuścił. Tymczasem dziś Miedź walczyła do końca o korzystny rezultat, i nawet przegrywając tymi trzema bramkami nie traciła wiary w osiągnięcie tu dobrego wyniku. Tym bardziej chwała nam, że wytrzymaliśmy tą presję. Ale też trochę sami ją sobie zgotowaliśmy. Bo bramki traciliśmy po dużych błędach w kryciu, w ustawieniu, w przesuwaniu się stref. Jedna z bramek to też błąd indywidualny jednego z piłkarzy, któremu na analizie dokładnie to pokażę. Z drugiej strony jednak prawda jest taka, że gdyby Miedź wyjechała stąd z bagażem pięciu czy nawet sześciu bramek to też nie mogłaby mieć pretensji, bo przecież sam Robert Wojsyk, któremu wielka chwała za trzy gole, zmarnował stuprocentową sytuację na 5:3. W sparingach kreowanie akcji ofensywnych sprawiało nam problemy, więc tym bardziej należy się cieszyć, że dziś stworzyliśmy tyle sytuacji, i byliśmy tak skuteczni. Bo strzelić cztery bramki na dzień dobry po awansie to jest naprawdę duża sztuka. Za tydzień kolejny mecz – derby w Tarnowskich Górach. Przygotujemy się do niego najlepiej jak potrafimy, ale na pewno zagramy tam inaczej niż dzisiaj, bo pojedziemy na boisko bardzo mocnej drużyny, którą nazwałbym wręcz głównym faworytem do awansu do drugiej ligi. Na pewno jednak swoich szans w tym starciu upatrujemy.
Daniel Sroka:
Pierwsza połowa wprost wymarzona jak na debiut w trzeciej lidze. W drugiej niepotrzebnie oddaliśmy inicjatywę rywalowi, opadliśmy też z sił. Być może ta pierwsza połowa trochę za dużo nas kosztowała. W pewnym momencie kontrola na meczem zupełnie nam się wymknęła z rąk. Wydawało się, że czwarta bramka załatwiła sprawę, ale – jak się okazało – nic z tego i była nerwówka do końca, bo rywal poczuł krew. My w końcówce cofneliśmy się już całą drużyną na swoją połowę, by nie dopuścić do utraty czwartej bramki. To nam się udało, i chwała drużynie za to. Myślę, że w drugiej połowie wyszło to, że u nas kilku piłkarzy, którzy dziś zagrali przychodzi na treningi po nawet dziesięciu godzinach pracy w ciężkich warunkach, a przeciwko nam wyszły rezerwy drużyny z Ekstraklasy, wzmocnione kilkoma piłkarzami pierwszego zespołu, i tam to wygląda zgoła inaczej, tam wszyscy są profesjonalnymi piłkarzami, trenującymi codzienie. Udało nam się jednak wygrać. Pierwsze koty za płoty, i mam nadzieję, że długo uda nam się zostać na zwycięzckiej ścieżce. Ja osobiście mam satysfakcję z asysty przy czwartym golu. Robert Wojsyk jest klasowym napastnikiem i ruchem głową dał mi znać, w które miejsce mam mu zagrać piłkę. Mogła być też na moim koncie bramka, ale walcząc o piłkę z obrońcą, to ostatecznie on samobójczo skierował ją do siatki.
Patryk Wnuk:
Pierwsza połowa na pewno zdecydowanie dla nas. Kontrolowaliśmy przebieg spotkania, co strzał to wpadało do siatki. Na drugą połowę wyszliśmy zbyt rozluźnieni, zabrakło nam koncentracji. Uśpił nas kompletnie ten dobry wynik, który mieliśmy. W efekcie tego zaczęły powielać się błędy w ofensywie, w rozegraniu piłki, a to skutkowało tym, że rywal regularnie mógł wychodzić z kontrami, w czym bardzo dobrze się czuł i co skrzętnie wykorzystał. Ja ze swojego debiutu nie mogę być do końca zadowolony, bo po tej żółtej kartce w pierwszej połowie, musiałem się hamować, i nie mogłem już interweniować w tak zdecydowany sposób, jak to przyzywczajony jestem robić. Najważniejsze jednak, że to my wygraliśmy. Zwycięstwo w pierwszym meczu to zawsze bardzo dobry punkt wyjścia na kolejne spotkania.
Kornel Osyra (Miedź Legnica):
Sami sobie zepsuliśmy ten mecz, przegraliśmy nie z przeciwnikiem, a sami ze sobą. No bo jak inaczej ocenić, gdy rywal oddaje trzy strzały i ma cztery gole. My dobrze weszliśmy w mecz, mieliśmy inicjatywę i często podchodziliśmy pod bramkę gospodarzy. Być może to nas uśpiło w okolicach trzydziestej minuty, i to – jak się okazało – nas zgubiło. Prawdę powiedziawszy, to był mecz do wygrania, i nawet przegrywając tak to czuliśmy z boiska. Tak na prawdę jesteśmy przecież profesjonalistami, i powinno być nas stać, gdy przeciwnik opada z sił, podkręcić jeszcze tempo, nacisnąć mocniej, a sytuacje na gole tworzyłyby się raz po raz. Tego zabrakło, ale i tak przy wyniku 4:3 wiele tych sytuacji było, ale zabrakło albo celnego strzału albo ostatniego podania.