Derbowy mecz GKS-u Katowice z Ruchem Radzionków rozkręcał się powoli. Musiało minąć 20 minut by pierwszy raz zatrudniowy został Seweryn Kiełpin, po uderzeniu Beliančina niemal z połowy boiska. To rozochociło gospodarzy, którzy za sprawą Rakelsa, Hołoty i Pitrego (wszystkie uderzenia także z dystansu) sprawili trochę problemów golkiperowi gości.
Gdy Ruch otrząsnął się z przewagi katowiczan, to właśnie on bliższy był objęcia prowadzenia. Minimalnie niecelnie główkował Sebastian Radzio, a sytuację sam na sam z Sabelą zmarnował Idrissa Cissé. W przypadku Cidrów sprawdziło się powiedzenie do trzech razy sztuka…
Zanim to się jednak stało, Hołota ponownie zmusił Kiełpina do interwencji. Nadeszła jednak 43 minuta. Bardzo aktywny Adam Giesa dostał podanie od Cissé i strzałem z kilku metrów dał żółto-czarnym prowadzenie.
Po zmianie stron do ataku ruszyła GieKSa. Początkowo nie przynosiło to celnych strzałów, ale gdy taki, w 57 minucie, w końcu nadszedł, od razu dał wyrównanie. W dużym zamieszaniu po rzucie wolnym piłkę do siatki wepchnął z bliska Kowalczyk. I ruszyli za ciosem gospodarze. Kiełpin intuicyjnie obronił strzał głową Hołoty. A po chwili złapał uderzenie z dystansu Pitrego.
Jednak to Ruch ponownie wyszedł na prowadzenie. W 66 minucie Sabela odbił przed siebie uderzenie Radzio, ale wobec dobitki Cissé był już bezradny.
Gol ten zupełnie rozbił GKS, którego ataki niemal do końca meczu nie przyniosły zagrożenia. Groźniej było za to pod bramką gospodarzy, choćby po niecelnym strzale Krzysztofa Danielewicza.
Ale w ostatniej minucie doliczonego czasu gry niespodziewanie radzionkowian przed stratą dwóch punktów uratować musiała poprzeczka.
Tym samym po raz pierwszy w historii Ruch wygrał z GKS-em Katowice, zdobywając przy okazji bardzo cenne trzy punkty, bo oddalające drużynę od strefy spadkowej i od przeciwnika.