Marcin Kowalski: „Włączył mi się sentyment”

Wrócił do Radzionkowa po 10 latach rozłąki. Marcin Kowalski, który w latach 2008-2012 w barwach Ruchu rozegrał 124 spotkania, przyjął propozycję „Cidrów” i znowu założy „Żółto-Czarną” koszulkę. – Mam nadzieję, że swoimi umiejętnościami i doświadczeniem będę w stanie pomóc zespołowi w walce o coś więcej, niż IV liga – mówi na przywitanie „Kowal”.

Na ogół zawodnikowi wracającemu do danego klubu po dłuższej rozłące zadaje się pytanie: „co się zmieniło”. W okresie twojego rozbratu z „Cidrami” zdążyło jednak zmienić się niemal wszystko?
Śmieję się, że historia zatoczyła całkiem duże koło. Pierwszy raz trafiłem do Radzionkowa jako zawodnik bez zbyt dużego doświadczenia. Dziś wracam jako dinozaur. Warunki sportowe są w pewnym sensie zbieżne. I wtedy i teraz trafiam do Ruchu IV-ligowego, choć wówczas nomenklatura była inna, w hierarchii klub był szczebel wyżej. Poza tym jednak zbyt wielu podobieństw faktycznie nie ma. Nie ma stadionu, inne jest boisko, realia są teraz całkiem nowe. Cóż – trzeba im sprostać. Mam nadzieję, że swoimi umiejętnościami i doświadczeniem będę w stanie pomóc zespołowi w walce o coś więcej, niż IV liga.

Treningi na naturalnej nawierzchni stały się dla drużyny sentymentalnym powrotem na „stare śmieci”. Miałeś już tego lata okazję trenować na bocznym boisku przy Narutowicza?
Od razu miałem pewne skojarzenie. Z tego boiska widać dziś tył budynków centrum handlowego. Nie wiem, czy ktoś zwrócił już na to uwagę, ale są tam takie „zawijane” schody, prowadzące na pierwszy i drugi poziom. Niemal identycznie wyglądały schody prowadzące do starego budynku klubowego. Śmieję się, że ktoś całkiem przypadkowo zostawił element przypominający o dawnym obiekcie.

Słynna atmosfera szatni z „N11” dawniej była dużą wartością drużyny. Dziś warunki do zbudowania tej atmosfery są trochę trudniejsze?
Żałuję, że przy budowie boiska przy szkole nie do końca pomyślano o miejscu przeznaczonym dla pierwszej drużyny. Nie orientuję się co prawda w realiach, w jakich powstawał obiekt, ale brakuje dziś stałego miejsca dla zespołu. Klimat tworzy się w szatni, a jedyne co chłopakom dziś pozostało, to kontenery przy Narutowicza, gdzie od czasu do czasu mogą się spotkać przy okazji zajęć. W trakcie ligi częściej będziemy pewnie trenować na sztucznej murawie, gdzie po zajęciach trzeba wziąć prysznic i wracać do domu. Szkoda, choć z tego co zdążyłem się zorientować, klimat w ekipie „Cidrów” wciąż jest bardzo dobry. Tu zawsze była wyjątkowa specyfika. Wiem, że dziś mocno dba o to trener Marcin Dziewulski, który nawet na pierwszych zajęciach w których uczestniczyłem przy prezentacji multimedialnej podkreślał, byśmy zawsze byli drużyną. Nie tylko na boisku, ale również poza nim.

Trafiasz do Radzionkowa na zasadach transferu czasowego z Ruchu Chorzów. Początkowo chyba niezbyt chciałeś ruszać się z Cichej?
Liczyłem na to, że zostanę w kadrze I drużyny i będę mógł z nią trenować, czekając na swoją szansę. Okazało się, że taka szansa nigdy by nie nadeszła. Nie znalazło się dla mnie miejsce w kadrze, zostałbym na stałe odstawiony do rezerw. Warto więc było znaleźć inne rozwiązania. Trener Skrobacz miał swoją wizję i podejmował decyzje, do których ma pełne prawo.

Kiedy pojawił się temat powrotu do Radzionkowa?
Niedawno, pojawił się nagle. Była jeszcze opcja zagrania nieco wyżej, w III-ligowym Gwarku Tarnowskie Góry. Kiedy jednak usłyszałem o możliwości powrotu do Radzionkowa, włączył mi się sentyment. Stwierdziłem, że fajnie byłoby po latach wrócić na „stare śmieci”. Brałem też pod uwagę wyniki zespołu z dwóch ostatnich sezonów. Utwierdziły mnie w przekonaniu, że są tu konkretne ambicje. Jestem ambitnym chłopem. Uznałem, że jeśli mam iść gdzieś jeszcze „pokopać”, to fajnie będzie „pokopać” o coś, czemuś się przysłużyć. Dogadać musiały się jeszcze kluby, ale ja nie miałem choćby momentu zawahania. Wiedziałem, że wszystko zostanie dograne.

Śledziłeś to, co działo się w „Cidrach” pod twoją nieobecność?
Patrzyłem w tabele, wyniki, ale przyznaję, że nie zagłębiałem się w to na tyle, by wiedzieć w jakim stylu, czy ustawieniu gra zespół. Poza tym, że gram w piłkę, jakoś przesadnie się nią nie interesuję. Sentyment był jednak zawsze, dlatego w tabele i wyniki Radzionkowa zaglądałem regularnie.

Fakt, że trenerem jest dziś Marcin Dziewulski miał dla ciebie znaczenie przy podejmowaniu decyzji?
Oczywiście. Wiem, jakim gościem był kiedyś w szatni, w środowisku słyszałem też wiele pochwał na jego temat gdy pracował już jako trener. Na ile może i na ile pozwalają mu warunki, chce jak najmocniej profesjonalizować to, co mamy robić jako zespół. To ambitny facet, nie lubi przegrywać, pod tym względem bardzo do siebie pasujemy. Obaj chcemy grać o coś, a to dla mnie naprawdę ważne. Wiadomo, że chłopaki z zespołu poza graniem w piłkę muszą jeszcze pracować. Trener Dziewulski robi wszystko, by chciało im się jeszcze trenować z pełnym zaangażowaniem. Mega ich zresztą za to podziwiam. Przyjeżdżają po robocie i ostro zapierniczają. Wiem, bo odbyłem już kilka treningów i widzę, jakie tu jest serducho i moc w trakcie zajęć. Nie jest więc przypadkiem, że w ostatnich sezonach tak dobrze im szło.

Ty do gry w IV lidze podchodzisz z tym samym nastawieniem?
No jasne! Gdybym nie kochał tego sportu, biegania za tym kawałkiem skóry, pewnie pogodziłbym się z decyzją o grze w rezerwach Ruchu Chorzów i jakoś ten sezon przebimbał, byle tylko być. Nie jestem jednak tym typem. Jest we mnie sportowa złość, ambicja do tego, by póki zdrowie pozwoli grać i kopać o coś. Nie wyobrażam sobie inaczej i mam nadzieję, że doświadczenie, które nabyłem przez lata jeszcze komuś się przyda.

Tym bardziej, że masz już niemal nawyk gry o konkretną stawkę. Z Ruchem Chorzów rok po roku awansowaliście z III do I ligi, a stawiając pierwsze kroki w Radzionkowie również szybko przeskoczyliście dwa poziomy. Czego spodziewasz się po nadchodzącym sezonie?
Przeglądając zestawienie i składy drużyn uważam, że to będzie bardzo mocna liga. Sporo drużyn zgłasza duże ambicje, do tego silne pewnie będą rezerwy ekip ze szczebla centralnego. Z pewnością nie będzie łatwo.

Jaką widzisz dla siebie rolę w Radzionkowie? Ciepło mówią o tobie młodzi gracze „Niebieskich” zwracając uwagę, że mocno pomagasz im w stawianiu pierwszych kroków w dorosłej piłce. W „Cidrach” młodzieży również nie brakuje.
Nie chcę mędrkować i kogoś uczyć, czy układać. Robię swoje najlepiej jak potrafię. Jeśli ktoś podpatrzy to, co warto podpatrzyć, to super. Na pewno nie będę jednak na siłę kogoś kształtował.

Na początku będzie trzeba dać przykład walki o miejsce w składzie. Mimo ligowego doświadczenia „za darmo” na dzień dobry pewnie go nie dostaniesz?
Jasne, nawet na to nie liczę! Za zasługi niczego na boisku nie dadzą. W piłce, jeśli czegoś nie wywalczysz i nie wybiegasz, to po prostu nie będziesz mieć. Liczę się z tym, że będzie trzeba ostro porywalizować. Przychodzę z myślą o pohasaniu na lewej obronie, ale tu też jest młody i ambitny zawodnik, który właśnie przedłużył kontrakt. Zapowiada się więc na ciekawą rywalizację, z korzyścią dla drużyny.

Wiem, że zanim trafiłeś do Radzionkowa, byłeś w pełnym treningu. Wiosną nie grałeś jednak zbyt wiele. Czujesz się dziś fizycznie gotowy do boiskowej rywalizacji przez pełne 90 minut?
Jeśli będę potrzebny, to będę na to gotowy. Wiadomo, że brakuje mi trochę rytmu meczowego, bo przez ostatni rok grałem raczej epizody. W treningu nigdy nie zrobisz tego, co w meczu. Jeśli ma się jakieś braki kondycyjne, najłatwiej nadrobić je grą na boisku. Mam nadzieję, że wywalczę sobie skład i dojdę do optymalnej formy. Nie jest zresztą ze mną źle. Brzuszka nie mam, drugi podbródek nie rośnie, więc jeszcze podołam (śmiech).

Rysujesz sobie plany na to, co będzie za rok, kiedy zakończy się twoje wypożyczenie z Chorzowa?
Nie wybiegam tak daleko w przyszłość. W piłce w ciągu kilku miesięcy wszystko potrafi się zmienić. Skupiam się na tej rundzie, później sezonie, zobaczymy co będzie w czerwcu. Trzeba zrobić wszystko, by „tu i teraz” nie przeciekło między palcami.