Mirosław Smyła: „Drugi Milik? Twórzmy swoich zawodników”

Dziś zajmuje się kuźnią talentów w „Cidrach”, dawniej przez ładnych kilka lat przykładał rękę do piłkarskiego wychowania młodzieży w Rozwoju Katowice. Jest współtwórcą Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Radzionkowie, której wychowankowie coraz mocniej rozpychają się w kadrze IV-ligowego Ruchu. Ruchu, który w sobotę na boisku „Kolejarza” zagra o punkty właśnie z Rozwojem. Trener Mirosław Smyła opowiedział nam o swoje pracy w Katowicach, coraz większych efektach działania SMS-u i spostrzeżeniach, dotyczących nadchodzącego widowiska.

Wybiera się pan na sobotni mecz Rozwoju z Ruchem?
Jadę akurat ze swoimi juniorami do Wodzisławia. Zależałoby mi, żeby być, ale mecz w Katowicach jest o 11:00… Nie ma szans, żebym zdążył chociaż na drugą połowę. Szkoda, bo zapowiada się dobre spotkanie i chętnie popatrzyłbym, jak będzie wyglądać.

Szkoda pewnie również dlatego, że nie wystarczy palców obu rąk, by zliczyć znajomych, których spotkałby pan w Katowicach?
Jeśli chodzi o zawodników, to większość się wykruszyła. Ale w sztabie trenerskim z moich czasów brakuje tylko dwóch osób. Obie są dziś w Ekstraklasie – Tomek Stranc od kilku lat jest trenerem przygotowania motorycznego w Piaście Gliwice, Dawid Szulczek właśnie przedłużył kontrakt z Wartą Poznań, którą samodzielnie prowadzi. Moi asystenci robią więc kariery.

Pan również w stronę Ekstraklasy zmierzał przez Rozwój. Okazuje się, że to nie tylko kuźnia talentów piłkarskich, ale i trenerskich?
Kiedy przychodziłem do Rozwoju, klub był na przedostatnim miejscu w III lidze. Wtedy rozpoczęła się nasza przygoda. Wielu zawodników, z Arkiem Milikiem na czele, wchodziło wówczas w dorosłą piłkę. Konrad Nowak, Adam Żak, Przemysław Szymiński. No i górnicy, którzy zawsze wiedli w klubie prym. Po szychcie przychodzili na trening. Zastałem więc taką charakterystyczną dla Rozwoju mieszankę. Najbliższą mi osobą w sztabie szkoleniowym był Marek Kolonko. Trener bramkarzy, od niedawna emeryt górniczy. Z klubem związany od zawsze. Jedna z tych wielkich, lojalnych postaci, bo niewielu jest sportowców, którzy całą karierę wiążą z jednym klubem.

Słuchając w jaki sposób odnosi się pan do Rozwoju mam wrażenie, że bardzo panu to miejsce odpowiadało. Etos pracy i zasady panujące między ludźmi są podobne do tych, które charakteryzują również Radzionków?
Przede wszystkim śląski klimat. I tu i tam mają w sobie dużo pokory i zachowań bliskich mojemu wychowaniu. My jesteśmy Ślązakami z krwi i kości. Jeżdżąc po Polsce nie zawsze było tak słodko, choć w takich Wigrach Suwałki też panowała rodzinna atmosfera, można było liczyć na wzajemne wsparcie. Nie ma chyba przypadku w tym, że również z Suwałk mnóstwo trenerów i piłkarzy poszło w świat. Artur Skowronek, Dawid Szulczek, Piotrek Stokowiec… Zresztą lubimy się między klubami. Jak Wigry przyjeżdżały na Śląsk rozgrywać mecze w lidze, spotykaliśmy się z nimi. Bardzo cenię sobie takie miejsca i przyjaciół, których ma się na lata.

Rozwoju Katowice „dotknął” pan na każdym szczeblu. Były ligi regionalne, było zaplecze Ekstraklasy. Który z tych okresów wspomina pan najcieplej?
Atmosfera prawdziwego Rozwoju była wtedy, gdy udało się połączyć siły młodzieży i starszych zawodników. Mówię o drugim sezonie mojej pracy w Katowicach. Efektem była 1/8 finału Pucharu Polski, awans do II ligi, słynny mecz z Legią Warszawa przy Zgody. Trener Maciej Skorża przyjechał z naprawdę elitą tamtych czasów. Przegraliśmy, zdziwienia być nie mogło, ale strzeliliśmy bramkę i zagraliśmy bardzo dobre zawody. Nasza drużyna miała wtedy niesamowity głód, a w klubie panowała świetna współpraca na każdym poziomie. Pojawiły się ambicje wychodzące w końcu poza wymiar III-ligowy. Przypomnę, że Rozwój wcześniej nie grał na jakimś wyższym poziomie, a później doszedł aż na zaplecze Ekstraklasy.

Drugim momentem, do którego wracam z przyjemnością, był powrót do Katowic już w I lidze. Drużyna po kilku kolejkach miała cztery punkciki, wrócono wówczas do mojej osoby. Staraliśmy się zbudować zespół, który mógłby powalczyć o utrzymanie. Zadanie było jednak wręcz niewykonalne. Podobało mi się jednak jedno zdanie, które usłyszałem od zarządu: „Uratuj nasz honor, żeby to jakoś wyglądało”. Wyglądało! Zabrakło nawet nie punktów, czy umiejętności, ale personaliów i możliwości finansowych, które pozwoliłyby na rozszerzenie kadry. Przy kartkach nie mieliśmy wystarczającej liczby równorzędnych zawodników. Rozwój punktował, odrabiał straty, ale okazało się, że to odrobinę za mało. Ale to wszystko było trochę ponad stan. Znamy dalszą historię, teraz klub usadowił się na poziomie IV ligi i skupił na młodzieży. Dziś – podobnie jak Ruch Radzionków – idzie chyba jedyną słuszną dla siebie drogą. Łączenia szkolenia z ogrywaniem wychowanków w seniorskiej piłce, a później wysyłaniu ich w świat. Za tym idzie ugruntowanie pozycji bycia źródełkiem, z którego woda wpływa do rzeki poważnej piłki na wysokim poziomie.

Wśród swoich zawodników miał pan również Tomasza Wróbla, który dziś jest trenerem najbliższego rywala „Cidrów”. Jaki to był piłkarz?
„Wróbelek”? Bardzo dobry, ale trudny w prowadzeniu zawodnik. On o tym wie. Jak miał uderzać z rożnego piłki dochodzące, to dawał odchodzące. Już nawet nie wiem, czy robił to na przekór, czy po prostu tak wychodziło. Niesforny, ale charakterny. Kiedy zespół tracił pewność, brał to na siebie. Nieprzypadkowo takie sukcesy odnosił w GKS-ie Bełchatów. Robił różnicę na boisku. Ogromny potencjał ale i wspaniały człowiek. Zawsze aktywny, nie do zatrzymania. Chodzi po górach, zdobywa szczyty, nie usiedzi w miejscu. No i zawsze lubił sobie pogadać. „Trenerze, ale ja to uważam tak i tak”. Porównuję go sobie czasem z Krzysiem Bizackim. „Bizak” też lubił poklachać. To ludzie, którym zawsze zależało na drużynie i gdy trzeba było, potrafili stanąć na wysokości zadania. „Wróbelek” jest pasującym do Rozwoju ogniwem. Ma doświadczenie i wiedzę, swoje widział i pograł. Jest wzorem dla młodych chłopaków, z bliska widziałem, że profesjonalnie podchodzi do swoich zajęć. W końcu miał przykłady od trenerów, którzy go prowadzili.

Na czym polega specyfika Rozwoju, który w wybranej przez siebie przestrzeni wciąż nie daje się zepchnąć w cień potężnego w skali miasta GKS-u Katowice?
Najważniejszą osobą, która rozpoczęła to w zakresie szkolenia dzieci i młodzieży jest Sławek Mogilan. Wcześniej trener, teraz prezes klubu. Wysłał sygnał Arkiem Milikiem i jego kolegami, którzy z rocznikiem 1994 zdobyli trzecie miejsce w Mistrzostwach Polski Juniorów. Mieli wiele indywidualności i byli przy tym przede wszystkim efektywni, a nie efektowni. To był „strzał w dychę” dla Rozwoju. Zaczynali pokazywać się na turniejach w Europie, o wychowanków zaczęła pytać nie tylko polska elita, ale i zachodnie kluby. Trener Mogilan trzymał jednak tych graczy w twardej ręce. Nasza współpraca w dziedzinie szkolenia tych chłopaków miała jasne zasady. Każdy z nich miał odpowiednio dawkowane zajęcia indywidualne w każdym mikrocyklu. Nie miało znaczenia, czy dany zawodnik dostał powołanie do pierwszej drużyny na mecz mistrzowski, jego prawidłowy trening musiał odbyć się tak, jak został zaplanowany. Tamci wychowankowie poszli w świat, a kolejni też w niego ruszą, bo dziś Sławek jest prezesem, który bardzo pilnuje takiego sposobu pracy. Rozwój nigdy nie będzie „GieKSą”, jest skazany na szkolenie dzieci i młodzieży. Znają swoją rolę, a to wszystko daje solidne efekty. Rozwojowi jest też trochę łatwiej skautingować i ściągać utalentowanych graczy, bo Arek Milik to dziś wzór dla młodych, którzy mogą wierzyć w to, że kiedyś uda im się pokonać podobną drogę.

Ile inspiracji z Rozwoju przenosił pan do Radzionkowa, współtworząc tutaj Szkołę Mistrzostwa Sportowego?
Pomysł SMS-u chciałem wpleść już w Katowicach. Poświęciłem na pracę w Rozwoju pięć lat. Nie było jednak wtedy podłoża do tego, by to zrobić. Wymagano ode mnie skupienia się na piłce seniorskiej. Specyfika funkcjonowania Radzionkowa i Rozwoju jest różna. Poza elementem stricte szkoleniowym, mocniej skupiamy się na tym, by w obszarze powiatu tarnogórskiego dawać nie tylko szkolenie, ale i edukację. Stworzyliśmy zupełnie inną instytucję, niewiele mogłem więc przenieść do niej z Rozwoju. Jeden element bardzo mi się jednak podobał w Katowicach – szkolenie indywidualne. Pod tym kątem również staramy się dać naszym chłopakom „coś więcej”. Leży mi na sercu, by i w Radzionkowie tych najlepszych dawać do pierwszego zespołu Ruchu, a kto wie, może później wysyłać w świat dużej piłki. Wysyłać graczy jak najlepiej przygotowanych pod kątem techniczno-taktycznym i mentalnym. Między innymi po to „zszedłem” na trening, by w zajęciach z juniorami móc na bieżąco przekazywać jak najwięcej podstaw i niuansów boiskowych. Widziałem, jakie efekty przynosi to w Rozwoju Katowice.

Co trzeba zrobić, by i w Radzionkowie wychować swojego Arka Milika?
Nie da się tego wypracować. To połączenie wielu rzeczy. Wybitnego talentu, determinacji zawodnika i jego trenerów. To wieloletni proces. Arek od dziecka miał na boisku potencjał, który widział i o który dbał trener Mogilan. Poświęcił Milikowi dużo czasu. Arek miał też wyjątkowe predyspozycje mentalne. Zawsze wiedział, czego chce. To było widać później choćby w Górniku Zabrze. Na początku szło mu tam przecież nie najlepiej. W końcu wywalczył rzut karny, wziął piłkę, ustawił na jedenastym metrze i strzelił gola. Od tego wszystko się zaczęło. A Arek wcale nie był wtedy wyznaczony do wykonywania „jedenastki”. On po prostu zawsze miał twardy i jednoznaczny charakter. Coś, co ciężko wypracować, bo z tym się człowiek albo rodzi, albo nabywa takiej odporności przez życie. Do tego dokładał potencjał motoryczny, budowę gladiatora i doskonalenie się w treningu. W tygodniu potrafił oddać 300 strzałów, bo tak miał przygotowane zajęcia indywidualne. W tym obszarze trzeba też szkolić naszych chłopaków, ale nikt nie chce tu drugiego Arka. Twórzmy swoich, utalentowanych zawodników. Tacy w Radzionkowie są, choć czasem trzeba u nich nadrabiać zaległości z poprzednich lat. Nasza instytucja funkcjonuje dopiero piąty rok. Potrzeba czasu, bo proces szkolenia jest monotonny i długi, a jego efekty można zobaczyć dopiero po iluś latach. W Polsce właściciele klubów, czy trenerzy są kąpani w gorącej wodzie, chcąc mieć efekty tu i teraz. W tym zakresie trzeba ich szkolić. Niech uzbroją się w cierpliwość.

Ma pan w Radzionkowie takich zawodników, na których patrzy i myśli: „To może być piłkarz”?
Oczywiście, że tacy są. Kilku mam nawet w drużynie. Nie będę wymieniał nazwisk, niech spokojnie pracują. Wierzę, że nawet w perspektywie najbliższych miesięcy przynajmniej jeden z nich może otrzymać propozycję z co najmniej pierwszej ligi. Myślę, że coś fajnego się wydarzy, jeśli nie teraz, to za jakiś czas. Po to tu jesteśmy i nie boimy się o tym mówić. Któryś z naszych chłopaków zrobi karierę, jeśli nie jakąś wielką i reprezentacyjną, to choć poważną, seniorską.

W lidze juniorów starszych spotyka się pan z Rozwojem i w tym sezonie jest w tabeli wyżej od katowiczan. To powód do małej satysfakcji?
Ostatnio graliśmy dwa tygodnie temu i powinienem ten mecz wygrać (śmiech). Mieliśmy sporo sytuacji, prowadziliśmy 1:0 i w samej końcówce z niepotrzebnego karnego straciliśmy gola. Tak bywa – remis nikogo nie krzywdził, ale myślę, że byliśmy odrobinę bardziej efektywni, tworząc więcej sytuacji bramkowych. Przede wszystkim było to jednak dla mnie miłe spotkanie ze starymi przyjaciółmi, którzy szczerze z sobą gadają. Tam zawsze jedzie mi się z przyjemnością. Szkoda, że nie uda mi się obejrzeć na żywo sobotniego meczu, bo szykuje się ciekawe widowisko. Rozwój urwał punkty liderowi, zobaczymy, jak poradzi sobie z Ruchem. Oglądałem pierwszy mecz między tymi zespołami. Rozwój wydawał się trochę przyjemniejszy do oglądania, ale nie tak skuteczny jak Ruch, który ma więcej atutów potrzebnych w seniorskim futbolu. Katowiczanie grali dobrą, ale nieco młodzieżową piłkę. Zobaczymy, jak będzie to wyglądało na boisku „Kolejarza”.

Rozwój remisem z Rakowem zafundował fajną zabawę w czubie tabeli, ale Ruch aby jej nie popsuć, musi w Katowicach wygrać. Jakiego wyniku spodziewa się pan w sobotę?
Myślę, że wygra Ruch. Ma atuty indywidualne w finalizacji, potrafi strzelać bramki. Chciałbym pochwalić trenera Marcina Dziewulskiego, który bardzo fajnie układa i prowadzi zespół, czego efekty po prostu widać. Ruch na warunki IV-ligowe ma swoją jakość i nie jest przypadkiem, że wygrywa również wtedy, gdy nie jest z górki, jak choćby ostatnio z Gwarkiem Ornontowice. „Cidry” grają dobrą piłkę, wierzę w ich sukcesy i… jestem ciekaw co będzie w sobotę w Katowicach. Bo Rozwój też poniżej pewnego poziomu nie schodzi, chce grać w piłkę, co w futbolu zawsze napawa mnie optymizmem. Jakiś czas temu postawili na młodzież i choć było trudno, wytrzymali w swoim postanowieniu. Teraz mają tego efekty. To samo dzieje się dziś w Radzionkowie. Współpraca na linii SMS – pierwsza drużyna jest wzorowa. Wielu naszych młodych adeptów debiutuje w IV lidze, gra coraz więcej, i choć nie da się wszystkiego zrobić w pół roku myślę, że w perspektywie czasu będą tego owoce. W Radzionkowie będziemy oglądać naprawdę fajne mecze zespołu z trzonem budowanym z naszych wychowanków. To bardzo realne!

Rozmawiał: Łukasz Michalski