– Mnóstwo okazji na bramkę, mnóstwo strzałów, a jednak tylko remis.
– Faktycznie, mieliśmy dziś mnóstwo okazji na bramkę, ale piłka drogi do siatki znaleźć nie mogła. Kiedyś ktoś powiedział, że liczy się tylko to, co w sieci. Wynik pójdzie w świat, za kilka tygodni nikt już nie będzie pamiętał, że dominowaliśmy cały mecz, że raz po raz dochodziliśmy do dobrych okazji strzeleckich.
– Od samego początku rzucała się oczy duża niepewność w poczynaniach piłkarzy. Co się stało?
– Trzeba otwarcie przyznać, że presja w postaci wagi tego meczu, całej jego otoczki, bardzo nam ciężyła. Nie unieśliśmy jej. To miało decydujący wpływ w tych sytuacjach strzeleckich, bo nogi nam się plątały, piłka nie chciała się słuchać. I to przekładało się też na grę momentami niepewną, a w przekroju całego meczu bardzo daleką od ideału. Całe szczęście, że impas ten przerwał wprowadzony po przerwie Andrzej Piecuch, ale było to na tyle późno, że musieliśmy się zadowolić tylko bardzo nas rozczarowującym remisem. W tygodniu nakręcaliśmy się na ten mecz, chcieliśmy go koniecznie wygrać, dołożyć do tego dobrą grę, bo przecież nie tylko zwycięstwo miało nam dawać mistrzostwo ligi, ale przede wszystkim mecz ten zapisze się w historii jako ostatni ligowy na tym stadionie.
– Andrzej Piecuch drugi raz w ostatnich tygodniach ratuje nam skórę i punkt.
– Andrzej Piecuch w przekroju całego sezonu okazał się bardzo ważną dla nas postacią. Wymyśliłem dla niego rolę dżokera i myślę, że życie przyznało mi rację, bo gdy wchodził z ławki często nie tylko strzelał gole, ale też dawał nam dużo jakości, zaś gdy dostawał szansę od początku to jednak zazwyczaj po prostu zawodził. On jednak się z tym nie zgadza, chce grać w pierwszym składzie. I bardzo dobrze. Wszystko jest w jego nogach, w jego głowie. Będę go bacznie obserwował. W przyszłym sezonie myślę, że wielokrotnie dostanie szansę na grę od początku. A jeśli będzie potrafił od pierwszych minut pokazywać taką jakość i taką skuteczność jak dziś czy choćby w Będzinie, to stanie się jedną z wiodących postaci w drużynie.
– Potrzeba było tyle nerwów na ławce i tylu spięć z arbitrem?
– Ja bardzo ten tydzień przeżyłem. Na ławce rzeczywiście nie wytrzymałem nerwowo, ale też jakiś nieswój chodziłem cały tydzień. Nawet chłopaki w szatni pytali co się ze mną dzieje. Ja mam już taki charakter, że jeśli się w coś angażuję to do końca. I bardzo mi zależy by Ruch Radzionków wygrywał, by jego gra podobała się kibicom. Każdy mecz tak przeżywam. A tu doszła do tego presja w postaci ligowego pożegnania tego stadionu i chęci dostosowania się do tej całej otoczki, jaką przygotowali kibice.
– Nerwy odeszły dopiero gdy okazało się, że jednak ten remis był zwycięskim?
– Tak, puściło to dopiero, gdy dotarła do nas informacja, że Szombierki także u siebie zremisowały. Wcześniej rysował się przecież scenariusz, że o wygranie ligi przyjdzie nam grać w Poraju, gdzie wskutek dziesiejszych wydarzeń miałoby brakować kilku piłkarzy, i gdzie musielibyśmy rzucić w bój to wszystko najlepsze co mamy, nie bacząc na wielkie zmęczenie, i pewnie sfrustrowanie dzisiejszym meczem, bo naprawdę zawiedliśmy na całej lini. Skoro jednak tak nędznym rezultatem wygraliśmy tą ligę, to myślę sobie, że naprawdę na to zasłużyliśmy. Mamy w drużynie wielu chłopaków, którzy jeszcze nigdy nie grali o awans. W końcówce ligi, a w tym meczu w szczególności presja ich zjadła. Widać to było po tym, że nie potrafiliśmy się rozkręcić na sto procent, że piłka nam uciekała poza boisko, że podania nie były dokładne, że te stykowe piłki nie zawsze padały naszym łupem. Uważam jednak, że poradzimy sobie z tym. Tutaj w lidze, a szczególnie od momentu gdy wyszliśmy na fotel lidera, wszyscy na nas liczyli. W barażach nic nie musimy, to rywal będzie pod większą presją, bo tam już dawno rzucono wszystkie siły na awans. My możemy sprawić niespodziankę. W szatni będziemy sobie to do znudzenia powtarzać.
– Przydaliby się w takich sytuacjach na boisku Marcin Dziewulski czy Piotr Rocki, którego dziś oficjalne pożegnaliśmy.
– Musieliśmy sobie jednak od początku roku radzić bez nich na boisku. Jednak to cały czas były dwie fundamantalne dla naszej szatni postacie. Mam nadzieję, że Piotrek Rocki zdecyduje się zostać wciąż w naszym sztabie trenerskim. W nowym sezonie nie będzie zaś u nas Marcina Dziewulskiego.
– Co na gorąco można powiedzieć o czekających nas barażach?
– Przed nami dwa mecze z Polonią Bytom. Bardzo ciężkie mecze. Wystarczy spojrzeć na skład personalny jakim ten zespół dysponuje. Z pewnością nie będziemy faworytami, ale broni nie składamy, a ja wręcz dla nas pewne szanse w tym starciu upatruję. Na pewno naszym atutem będzie rewanż na naszym stadionie. Pojedziemy najpierw do Bytomia powalczyć o korzystny wynik. A potem spróbujemy u siebie dobrym rezultatem i mam nadzieję wielkim sukcesem ostatecznie ten stadion pożegnać. Bo to będzie prawdziwie ostatni mecz tutaj rozegrany w całej zdaje się ponad czterdziestoletniej jego historii.
– Zanim jednak baraże, trzeba jeszcze zagrać wyjazdowy mecz z Polonią Poraj.
– W ostatnim meczu ligowym w Poraju wyjdziemy młodzieżą. Myślę, że jeden taki mecz nie sprawi, że nagle wypadniemy z rytmu meczowego. Chcę w końcu obejrzeć spotkanie z ławki, a nie się nim emocjonować. Na pewno nie zagra Michał Staszowski, który złapał dziś czwartą żółtą kartkę. Uraz wyeliminuje Karola Kajdę. Niedostępny będzie wciąż Mateusz Pietryga. Ale poza tym damy odpocząć na pewno Robertowi Wojsykowi, Marcinowi Trzcionce czy Damianowi Sadowskiemu, a może i paru innym piłkarzom. Ci chłopcy od początku rundy wiodą prym na boisku i są zmęczeni, o czym głośno mówią. Muszą odzyskać trochę świeżości na baraże. Mecze z Polonią Bytom są teraz absolutnym priorytetem i wszystko im podporządkujemy. Pierwszą potrzebą jest odpoczynek. Na pewno w tygodniu zrobimy jakąś porządniejszą odnowę biologiczną. I zastanowimy się dobrze, jak treningi poukładać, by z jednej strony być najlepiej przygotowanym do baraży, a z drugiej odpocząć.
– Jak groźny jest uraz Karola Kajdy?
– O zejściu Karola Kajdy ostatecznie zadecydowała kontuzja, jaką zgłosił. Ale też prawda jest taka, że od początku meczu grał dzisiaj słabo, też chyba nie uniósł tej presji. Jednak to bardzo ważny dla nas piłkarz. Jego doświadczenie może być bezcenne w barażach. Dlatego musimy zrobić wszystko by za dwa tygodnie był już w pełni gotowy do gry. W Poraju, jak mówiłem, na pewno jednak nie zagra.
– Będzie chwila na świętowanie zwycięstwa w lidze? Na pewno ten sezon w pamięci kibiców i w annałach statystyk pozostanie na długo.
– Od początku sezonu w szatni stworzyliśmy taką atmosferę, że patrzymy tylko na kolejny mecz, staramy się go wygrać, a potem zobaczymy co to przyniesie. Po pięciu kolejkach mieliśmy wielki kryzys, tylko pięć punktów na naszym koncie i dwunaste miejsce w tabeli. Naprawdę zrobiło się nerwowo. Ale mocna rozmowa najpierw u góry z prezesem, a potem z chłopakami w szatni, spowodowała na szczęście, że pozbieraliśmy się. I odtąd zaczęły przez długi czas przychodzić niemal wyłącznie zwycięstwa, i tą serią wybiliśmy się na pierwsze miejsce wiosną. Jesień jednak skończyliśmy z czterema punktami straty. Kiedy zimą opuściło nas kilku zawodników, kiedy wiadomym stało się, że wzmocnień nie będzie na pewno wielu skazywało nas na straty. My jednak śpieliśmy się, i trzymaliśmy się nadal tej zasady by skupiać się tylko na najbliższym rywalu. Jak czas pokazał, po ośmiu czy dziewięciu wiosennych kolejkach mieliśmy dziesięć punktów przewagi. Jednak od początku wiedziałem, że będzie w tej rundzie na pewno taki moment, kiedy gra nie będzie nam się układać, kiedy wyniki będą gorsze. Bo przy tak wąskiej kadrze nie da się cały czas trzymać wysokiego poziomu. Symptomatyczne jednak, że ten kryzys przyszedł w momencie, kiedy tak naprawdę pierwszy raz spojrzeliśmy w tabelę i trochę zachłysnęliśmy się tym, że trzymamy grupę pościgową na tak duży dystans. Jednak – podkreślę – trzynastoma, czternastoma piłkarzami nie da się wygrać ligi. My to tymczasem zrobiliśmy. Na pewno chwila by to celebrować jest potrzebna. Osiągneliśmy wynik daleko ponad stan. A jeśli przejdziemy w barażach Polonię Bytom, to dla mnie to będzie jak mistrzostwo świata.