Wypowiedzi po spotkaniu z GKS-em Tychy zdominowane przez… wydarzenie po meczu

Trener GKS-u Tychy, Mirosław Smyła:

„Patrząc z góry jest oceniać łatwiej, będąc na ławce górę biorą nieraz emocje i trudno o obiektywną opinię. To na wstępie. Natomiast muszę podkreślić, że cieszę się z wyniku, bo mimo wszystko jeden punkt wywieziony z boiska lidera, który na pewno zasługuje na to miejsce, po takim zmęczeniu, jaki kosztował nas środowy mecz z Jagiellonią Białystok, w którym graliśmy sto dwadzieścia minut, to bardzo dobry rezultat. Bałem się o to zmęczenie bardzo, i na początku drugiej połowy zacząłem się faktycznie obawiać czy wystarczy nam sił na pełne dziewięćdziesiąt minut gry. Bo rzeczywiście po przerwie Ruch zaczął dominować. Ale tak naprawdę nic z tego nie wynikało, a nasza obrona spisywała się naprawdę dobrze. Niestety, sędzia gwizdnął rzut karny. I nie chcę tej decyzji oceniać, podważać – skoro sędzia zagwizdał, to rzut karny był. Zły troszeczkę jestem za to, co stało się po stracie tej bramki. Wydawało mi się, że będzie od tego momentu nawałnica Ruchu, że strzelą drugą bramkę, albo chociaż będzie niebezpiecznie, że ta końcówka będzie dla nas bardzo trudna. A okazało się, że to nie Ruch, a my wyprowadziliśmy dwa, trzy razy groźne akcje, z których mogła zostać wypracowana jakaś stuprocentowa sytuacja. Brakło jednak albo umiejętności, albo dokładności, a może właśnie tej świeżości. Na koniec chciałbym powiedzieć bardzo ważną rzecz, bez względu na to, co kibice krzyczą z trybun, co im się nie podoba. Jestem na takie obrażanie z trybun bardzo uczulony, bo zawodnicy jednej i drugiej drużyny oddali dużo serca na boisku, walczyli, harowali, starali się jak najlepiej zaprezentować. Każdy z nich marzy o awansie, chce grać jak najwyżej, zarabiać większe pieniądze. A tymczasem ze strony niektórych kibiców zero doceniania tego, bo gdzieś tam wynik się nie podoba, jakaś zmiana nie taka, jaką by sobie życzył, i tak dalej. Lubię, gdy kibic umie docenić wysiłek zawodnika, umie docenić jedno, drugie dobre zagranie, umie z pokorą przyjąć stratę punktów przez jego zespół, umie go wspierać w trudnych momentach. I życzę sobie, i wszystkim innym trenerom, by mieli właśnie takich „mądrych” kibiców na meczach.”

Trener Rafał Górak:

„Ja, podobnie jak trener Smyła, jestem umiarkowanie zadowolony z tego jednego punktu. To mimo wszystko dla nas bardzo cenny punkt, bo dwudziesty siódmy po dwunastej kolejce, który pozwoli nam utrzymać się na pierwszym miejscu. Spodziewaliśmy się bardzo ciężkiej przeprawy z Tychami, widzieliśmy ich ostatnie mecze i wiedzieliśmy, że są w bardzo dobrej formie. I to się w pełni dziś potwierdziło. Był to bardzo ciężki bój. Bardzo dobrze grała tyska obrona, i to jej zasługa, że tak trudno przychodziło nam dziś stworzenie sytuacji strzeleckich. Niewątpliwie też groźni byli w ataku, i parę razy ratował nas Seweryn Kiełpin. Ale i my przy stanie 0:0 mieliśmy za sprawą Piotra Gierczaka stuprocentową sytuację. Gdybyśmy to wykorzystali, to być może wynik byłoby dla nas lepszy. Ale był to naprawdę wyrównany mecz, w którym wynik remisowy nikogo nie krzywdzi. Odnośnie sędziego, trener gości nie wie czy był karny, ja też nie wiem czy była faktycznie ręka, po której podyktowano rzut wolny, po którym padła bramka dla Tychów. W takich sytuacjach zawsze są jakieś niewiadome, różnie to można oceniać w zależności, gdzie się siedzi. Przecież też była nieuznana bramka dla tyszan. Jeśli przebiegł zawodnik gości przy wrzutce z wolnego, a sędzia uznał, że był na spalonym, to spalony w tym momencie jest. Zostańmy więc przy tym, że sędzia gwiżdże, bo ma do tego pełne prawo, i trzeba to szanować. Ja nie mam pojęcia jak było w tych sytuacjach, muszę więc ufać sędziemu, bo on jest najbliżej, bo liniowy stoi w linii z ostatnim obrońcą, a nie my trenerzy. Jeśli zaś chodzi o tego kibica, to ja przyznam bez ogródek, że bardzo nie szanuję człowieka, który dosłownie nas lży. Gdyby tylko zwracał na coś uwagę, to nie miałbym pretensji, bo miałby do tego prawo. Kibic może dopingować, klaskać, może zagwizdać, gdy mu się coś nie podoba. Ale gdy lży swój własny zespół, to ja z takim człowiekiem mogę codziennie jeden na jeden wychodzić, sprawdzać jakie ma argumenty, by być tak bezczelnym i chamskim w stosunku do tych, których powinien bronić i wspierać. Bo każdy z nich się stara, chce zawsze grać jak najlepiej, od tego przecież zależy jak mu się w życiu będzie wiodło. A jesteśmy niestety tylko w drugiej lidze, i ja i każdy z moich piłkarzy chciałby być już w pierwszej. Kibice też chcą awansu, więc powinni być zawsze z nami. Awansujmy więc razem. W wyższej lidze poziom kultury też wzrasta, dlatego, że na stadion więcej ludzi przychodzi pragnących spokoju, normalnej piłki na wyższym poziomie. I dziś też było na stadionie bardzo dużo takich ludzi, ale trafiały się jednostki, które ten dobry obraz próbują zepsuć. A to nie był pierwszy taki wypad tego akurat pana, on to robi regularnie. Ja zdaję sobie sprawę, że na trybunach jest też dużo dzieci, dużo starszych ludzi, i że może mi nie wypadało na to odpowiedzieć. Ale przecież mnie usłyszeli teraz tylko raz, a tego człowieka słuchać muszą przez cały mecz. A widziałem dobrze, że większość stojących obok niego kibiców była za mną, biła mi wręcz brawo, cieszyła się być może, że się mu przeciwstawiłem. Jeżeli nie ma obok ochroniarza, który by interweniował, jeżeli kibic z boku być może się go boi, to ktoś musi stanąć w obronie tych lżonych, a to przecież ja jako trener mam za zadanie bronić naszą drużynę, nasz klub.”

Marcin Dziewulski:

„W piłkę się gra tak, jak przeciwnik pozwala. Wiedzieliśmy, że Tychy pechowo przegrały w środę w meczu, w którym zaprezentowały się bardzo dobrze, i że w meczu z liderem będą starały się za tą porażkę odkuć. I faktycznie byli dziś bardzo mocni, przez co naprawdę ciężko nam się grało. W posiadaniu piłki być może wszystko było ok, ale niewiele z tego wynikało. Próbowaliśmy bokami, środkiem, cały czas do przodu, dążąc do dojścia do strzału. Chcieliśmy strzelić bramkę. Gdy udało się wyrównać, pragnęliśmy zdobyć drugą. No ale przeciwnik nam na to już nie pozwolił, i w ogóle na niewiele nam pozwalał. Jeśli jesteśmy liderem, gramy u siebie, to musimy wygrywać. Dlatego mimo tego, że to my jednak goniliśmy wynik, to ten remis traktować musimy w charakterze porażki. Musimy się na fali pierwszego miejsca w tabeli rozkręcać, łapać formę, wygrywać w szczególności właśnie mecze przed własną publicznością. Bez wątpienia więc nie zyskaliśmy jeden, a straciliśmy dziś dwa punkty. A to, że podszedłem do rzutu karnego to była kwestia chwili. Spojrzałem na Adama Kompałę, na Piotra Gierczaka, którzy kiwnęli głowami, pozwolili. Bo czułem się naprawdę pewnie. I udało się. U nas w drużynie zresztą nie ma tego pierwszego do strzelania rzutów karnych, kto czuje się najmocniejszy bierze piłkę, ustawia sobie i strzela. Na treningach ćwiczymy czasami rzuty karne, i grupka stałych osób jest zawsze do tego oddelegowana. A podczas meczu podchodzi ten z tej grupki, który czuje się najlepiej. Dziś to byłem ja, a następnym razem może być to ktoś zupełnie inny. Ale nie była to wcale łatwa sprawa, bo gdy jest to kwestia uzyskania bądź nieuzyskania upragnionego wyrównania na tak niedługi czas przed końcem meczu to emocje są wielkie i nerwy równie duże. Trzeba się od tego oderwać i zrobić swoje. Wybrałem sobie od początku lewy róg i konsekwentnie w niego uderzyłem. I cieszę się, że się nie pomyliłem.”