Adam Baran: „Potrzebna była magiczna łopata”

Odkąd latem trafił do Radzionkowa, w barwach „Cidrów” zdążył zagrać już 20 spotkań. Wyrósł na czołowego asystenta drużyny, kiedy jednak sam stawał przed okazjami na zdobycie gola, ostrzeliwał głównie słupki i poprzeczki bramek rywala. Adam Baran strzelecką niemoc przełamał wreszcie w Jaworznie, uderzeniem głową otwierając wynik starcia ze Szczakowianką.

Do tej pory prześladował cię wybitny pech, gdy miałeś strzelecką okazję pod bramką przeciwnika. Jak smakuje przełamanie?
Przyznaję, że kamień z serca spadł. Bardzo cieszyłem się z tej bramki, ale ponad wszystko cieszyłem się z wygranej.

Na twoje przełamanie czekałeś nie tylko ty, ale cała drużyna. Zebrałeś sporo gratulacji?
Chłopaki śmiali się nawet, że potrzebna mi nasza magiczna, złota łopata. Jest w naszej szatni przygotowana dla tego, kto przez dłuższy czas nie może strzelić bramki. Dziś przywieźli ją na mecz i widocznie była moim amuletem i pozwoliła się odkopać.

W wielu spotkaniach trudno było jednoznacznie mówić o tym, że psułeś swoje okazje. Regularnie obijałeś słupki i poprzeczki, więc gdyby prowadzić klasyfikację uderzeń w obramowania bramek, byłbyś na szczycie?
Sytuacje były, był w tym może pech, ale… może trzeba sobie też powiedzieć, że umiejętności nie były wystarczająco wysokie, by okazje wykorzystywać. Zawodników ofensywnych rozlicza się z tego, że na ich koncie muszą pojawiać się gole i asysty. W moim przypadku asysty się pojawiały, ale bramek brakowało.

Mówiąc „asysty się pojawiały” jesteś chyba nadmiernie skromny. Po meczu ze Szczakowianką masz na koncie już 9 ostatnich podań, a to chyba niezły rezultat?
Tak, jestem z tego usatysfakcjonowany. Choć asyst i przede wszystkim goli może być jeszcze więcej. Na te liczby pracuje jednak cały zespół. Całokształt gry drużyny pozwala danemu zawodnikowi strzelać gole i dawać asysty.

Rafał Otwinowski, z którym grałeś w RKS-ie Grodziec mówił mi niedawno, że w Będzinie dawno miałbyś już na koncie „dwucyfrówkę” jeśli chodzi o liczbę trafień. Dobrze cię zna, czy po prostu wierzy w twoje umiejętności?
Jakieś fatum nade mną było, ale wierzę, że jeśli chodzi o zdobywanie goli, będę punktował od teraz bardziej regularnie. W RKS-ie gole pojawiały się na moim koncie zdecydowanie częściej. Nie było takich mediów jak w Radzionkowie, te statystyki pewnie nie były przez to widoczne, ale zawsze udawało mi się kończyć sezon mając na koncie 8-10 trafień. Wierzę, że w tej rundzie jeszcze zdążę dobić do takiego wyniku.

Jeśli mowa o pechu – mecz w Przyszowicach kończyłeś z podbitym okiem, w Jaworznie też miałeś ciężką przeprawę z rywalami, a i na początku sezonu zdrowie nie pozwalało ci na regularne granie. To wszystko efekt waleczności, jaki prezentujesz na boiskach?
W przeszłości kontuzje mnie omijały. W Radzionkowie przyplątała mi się druga kontuzja. W 2. kolejce skręciłem kostkę w meczu z MKS-em Myszków i musiałem trochę poczekać na swoją szansę. Ostatnio w Przyszowicach miałem małą „kolizję” z rywalem. Zderzyliśmy się głowami, myślałem nawet, że ta runda się dla mnie skończyła. Tym bardziej smakuje mi więc zwycięstwo w Jaworznie i fakt, że zdążyłem się w końcu przełamać.

U trenera Marcina Dziewulskiego pełnisz rolę „uniwersalnego żołnierza”. Przed twoim transferem do Radzionkowa awizowano cię jako zawodnika, który może zagrać w wielu miejscach na boisku, dziś sztab korzysta z tych możliwości. Nie żałujesz czasem, że nie jesteś bardziej „przywiązany” do konkretnej pozycji?
Doświadczenie nabyte na IV-ligowych boiskach pewnie jest atutem. W poprzednich klubach grywałem na pozycjach „10”, „7”, „11”, na wahadłach, zdarzało mi się nawet wystąpić na środku obrony. Liznąłem więc kilku pozycji, ale to na pewno pozwoliło mi się piłkarsko rozwinąć.

Rozmawiał: Łukasz Michalski